Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi siwy-zgr z miasteczka Zgierz (Staffa). Mam przejechane 29627.04 kilometrów w tym 5364.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.19 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 5527 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy siwy-zgr.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:1110.40 km (w terenie 714.07 km; 64.31%)
Czas w ruchu:89:01
Średnia prędkość:12.48 km/h
Maksymalna prędkość:73.17 km/h
Suma podjazdów:4769 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:39.66 km i 2h 58m
Więcej statystyk
  • DST 37.96km
  • Czas 02:51
  • VAVG 13.32km/h
  • VMAX 54.84km/h
  • Podjazdy 857m
  • Sprzęt Specu
  • Aktywność Jazda na rowerze

W rowerowej krainie.

Środa, 22 czerwca 2011 · dodano: 27.07.2011 | Komentarze 1

Na wypad w góry Adam nie musiał mnie długo namawiać. W zasadzie zgodziłem się trochę za szybko, ale koniec końców udało się wszystko zorganizować i wyjazd doszedł do skutku czego efekty przedstawiam poniżej...

Pierwszego dnia, na spotkanie z przygodą wyruszyliśmy w nieco okrojonym składzie. Marysia niestety rozchorowała się tuż przed wyjazdem i na miejscu, "otoczona troską i opieką" Adama, została w łóżku leczyć gorączkę.

Ponieważ obrazy mówią tyle, co tysiące słów, daruję sobie moją marną "narrację" i pokażę zdjęcia, bo tak naprawdę wchodzicie tu, drodzy czytelnicy, żeby je obejrzeć, a nie czytać moje wypociny :)

Kolejność przypadkowo nieprzypadkowa ;)

Ten szlak jest konkret. Prawie cały przejezdny (*zależy w którą stronę :D) prawie cały techniczny i baaaardzo malowniczy.

Siwy robi triki na szosie © bendus


Izka i Siwy na zielonym szlaku wzdłuż Kamiennej © bendus


Z Marcinem na czarnym szlaku © Izka

Wodospad Szklarki i 2/4 ekipy © bendus

Potok Szklarka © Izka

w Karkonoskim Parku Narodowym © Izka

Później, ponieważ starczyło czasu, pojechaliśmy jeszcze do kopalni Stanisław. Niestety psująca się pogoda szybko nas stamtąd przegoniła.
Kopalnia kwarcu "Stanisław" © bendus


Z Adamem , w tle Karkonoska panorama © Izka




  • DST 26.23km
  • Teren 24.00km
  • Czas 02:08
  • VAVG 12.30km/h
  • VMAX 54.84km/h
  • Podjazdy 15m
  • Sprzęt Specu
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szczyrk czyli zakończenie włoskiego urlopu

Niedziela, 19 września 2010 · dodano: 26.04.2011 | Komentarze 6

Ponieważ pogoda wygoniła naszą wesołą gromadkę z Włoch, postanowiliśmy, że wracając do domu zatrzymamy się jeszcze na jeden dzień w Szczyrku...

Wycieczka zaczęła się od tzw. pójścia na łatwiznę czyli...

Wjazd na Skrzyczne. © siwy84

Nie narzekaliśmy jednak, bo fajnie było mieć w zapasie siły na traskę, którą mieliśmy zamiar zrobić.
Na górze czekały na nas takie oto widoczki:
Zamglone jezioro Żywieckie. © siwy84


Na zimnym Skrzycznym. © siwy84


Usiedliśmy jeszcze na chwilę w schroniku, żeby napić się herbatki z prądem na rozgrzewkę i ruszyliśmy w drogę.

Herbatka z prądem na rozgrzewkę. © siwy84


Krótki zjazd, który okazało się, przypłaciłem dwoma złapanymi gumami.

2 gumy za jednym zjazdem © siwy84


Kiedy dojechaliśmy na Przełęcz Salmopolską skusiliśmy się na ciepłą herbatę w chacie, do której wieczorem przyjechaliśmy na pyszną kolację.

Gorąca herbata na Przełęczy Salmopolskiej © siwy84


Po spożyciu rozgrzewającego napoju ruszyliśmy dalej przed siebie

Dalej przed siebie... © siwy84


Po drodze oczywiście były postoje na fotki :)

Daaaamn I'm sexy ;) © siwy84


Specuuu co z nami będzie gdy znajdziemy się na zakręcie? © siwy84


Chwila wytchnienia po konkretnym zdjeździe © siwy84


Wycieczkę zakończyliśmy na przełęczy Karkoszczance. Były plany żeby wjechać na Klimczok, ale było już za późno i niestety na planach się skończyło.

Przełęcz Karkoszczanka. © siwy84


Na koniec muzyczek, który ostatnio za mną chodzi i swoim charakterem pasuje do lekkiej nostalgii jaka ogarnęła mnie, kiedy pisałem relację z wycieczki.

<object height="350" width="425"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/-_gRRNfljk0"> <embed src="http://www.youtube.com/v/-_gRRNfljk0" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" height="350" width="425"></embed></object><br>
-= THE END =-




  • DST 44.71km
  • Teren 7.00km
  • Czas 03:10
  • VAVG 14.12km/h
  • VMAX 31.19km/h
  • Sprzęt Specu
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lago di Garda dzień 5

Piątek, 17 września 2010 · dodano: 31.01.2011 | Komentarze 5

Peschiera del Garda - Lazise - Bardolino - Garda i powrót

Piąty dzień naszego pobytu nad jeziorem Garda rozpoczął się leniwie. Pogoda, która na południu miała być co najmniej dobra, załamała się. W nocy lało i to całkiem solidnie, na szczęście stosunkowo krótko. Spać poszliśmy dopiero jak przestało ponieważ baliśmy się, że podczas snu nasz „wspaniały” namiot zamieni się w statek i wypłynie na pełne wody jeziora Garda ;)
Dzień nie zapowiadał się na słoneczny i mając na uwadze prognozy pogody na kolejne dni, podjęliśmy decyzję o powrocie do Polski. Podróż zaplanowaliśmy na wieczór i noc, więc część dnia można było jeszcze przeznaczyć na zwiedzanie. Siostra i szwagier wybrali opcję pieszą z dojazdem samochodem do Peschiery. Ja natomiast postanowiłem zrobić sobie wycieczkę wzdłuż brzegu jeziora. Nie miałem ochoty na żadne ostre katowanie, bo jeszcze odczuwałem skutki wypadku.

Odbija mi palma na punkcie rowerów ;) © siwy84


Bardolino - Via San Martino © siwy84


Via San Martino ujęcie drugie :) Musiałem zrobić zdjęcie tabliczki ;) © siwy84


Genialny retro rowerek. Teraz żałuję, że nie zrobiłem fotki jego całego. © siwy84


I na koniec takie zdjęcie refleksyjne :)

Zadumany rowerzysta :) Deptak w Garda. © siwy84




  • Czas 00:01
  • Sprzęt Specu
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lago di Garda dzień 4

Czwartek, 16 września 2010 · dodano: 31.01.2011 | Komentarze 0

Dzień czwarty postanowiliśmy poświęcić na przeniesienie się, na południowy kraniec jeziora Garda ponieważ pogoda na północy miała się pogorszyć.
Od rana szybkie śniadanie, a potem pakowanie gratów do toreb, a następnie do auta.
Po drodze zatrzymaliśmy się na mały odpoczynek. Postój pozwolił na cyknięcie kilku zdjęć… :)

W drodze do Peschiery... © siwy84


Jakiś pomnik, niestety nie wiem (nie pamiętam) czyj. © siwy84


no comment ;) © siwy84


Chciałbym tam mieszkać... © siwy84


W Peschierze, a właściwie za nią, bez większych problemów odnaleźliśmy camping, na którym chcieliśmy się zatrzymać. Trafiło nam się dobrze miejsce, blisko jeziora i w otoczeniu raczej starszych obywateli narodowości przede wszystkim niemieckiej, ale również holenderskiej. Co ciekawe nawet starsi Holendrzy bardzo dobrze mówią po angielsku. Przyszło mi się o tym przekonać, kiedy poszedłem pożyczyć młotek.
Resztę dnia spędziliśmy na spacerowaniu nad jeziorem, ogólnie odpoczywaniu, a wieczorem zająłem się serwisowaniem maszyny żeby była gotowa na kolejny dzień zmagań z ziemią włoską :)

Aaa Q Q ;) Ach to "namiotowe" życie :) © siwy84


Nie ma to jak rodzeństwo :) © siwy84


Takie tam wygłupy :) © siwy84


3+1 :) Niestety rozmazane. Koles, który nam robił to zdjęcie był jakiś urwany z choinki... © siwy84




  • DST 32.99km
  • Teren 28.00km
  • Czas 02:39
  • VAVG 12.45km/h
  • VMAX 59.10km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Specu
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lago di Garda dzień 3

Środa, 15 września 2010 · dodano: 30.01.2011 | Komentarze 14

Lago di Ledro - Bocca di Trat - Riva del Garda

Trzeciego dnia postanowiliśmy się wybrać trochę dalej od jeziora Garda co, jak się później okazało, było bardzo dobrym posunięciem ponieważ widoki były równie piękne, a wycieczka sama w sobie co najmniej tak udana jak dwie poprzednie… jeśli nie lepsza :)
Standardowo już początek wycieczki zaczęliśmy od wpakowania rowerów na bagażnik i dojechania samochodem na miejsce startu. Nie obyło się bez dodatkowej atrakcji jaką było przejechanie dość długim i nowym, niedawno oddanym do użytku, tunelem. Widać, że Włosi doszli do perfekcji w ich drążeniu i konstruowaniu. Oczywiście dojazdowi nad jezioro Ledro towarzyszyły ciekawe krajobrazy jak i mrożące krew w żyłach ;) momenty kiedy trzeba było minąć się z ciężarówką na bardzo wąskiej drodze – w jeździe po „serpentynach” Włosi też doszli do wysokiego poziomu wtajemniczenia.
Jako miejsce startu obraliśmy miejscowość Molina di Ledro, nad wschodnim krańcem jeziora Ledro, a następnie ruszyliśmy lewym brzegiem do miasteczka Pieve di Ledro. Droga nie była długa, ale za to malowniczo położona przy samym jeziorze, raz po raz wznosiła się i opadała, wijąc się między drzewami lub domkami letniskowymi. Czasami z zza zakrętu wyłaniał się widok na malutką plażyczkę, na której wypoczywali turyści, a w wodzie bawiły się dzieciaki.
Przejechaliśmy przez Pieve di Ledro zatrzymując się na kilka zdjęć.

Kuba w Pieve di Ledro © siwy84


Pieve di Ledro © siwy84


Pieve di Ledro - rzut oka na miasteczko. © siwy84


Nieszczególnie ciekawych muszę przyznać. Trzeba „potrenować” trochę oko. Inna sprawa, że nie mieliśmy za dużo czasu na robienie foto sesji. Trzeba się było sprężać żeby przed zmrokiem zdążyć na camping.
Za mieścinką zaczęła się prawdziwa, tego dnia, harówa. Już pierwsze metry podjazdu dały nam jasno do zrozumienia co Nas czeka dalej. Nie mieliśmy wątpliwości – łatwo nie będzie. Droga pod górę ciągnęła się agrafkami, zdawać by się mogło, w nieskończoność. Kiedy nagle wydawało się, że za następnym zakrętem czeka „wybawienie” w postaci prostego odcinka, szybki rzut oka za winkiel istotnie prostował, ale nasze nadzieje ;) – dalej po górę chłopaki! No więc „mieliłem” dalej, a Kuba prowadził rower na zmianę z jechaniem na nim. Okazji do zdjęć nie było wiele, bo i widoczność była kiepska – zbocze góry było solidnie zalesione.

Wspinaczka na Bocca di Trat (ca. 1600 m n.p.m.) © siwy84


Po dość mozolnej wspinaczce dotarliśmy do miejsca, gdzie droga się względnie „uspokoiła” jeśli chodzi o nachylenie. Potrzebowaliśmy tego, bo byliśmy już mocno zmęczeni i wycieńczeni ciągłym zdobywaniem kolejnych metrów nad poziomem morza. Brak wszędobylskich drzew dał też okazję do cyknięcia kilku fotek.

PRAWIE u szczytu ;) © siwy84


Widok "za siebie" względem poprzedniej foty. © siwy84


Jeszcze trochę i na pewno się uda! ;) © siwy84


... © siwy84


Ja w moim środowisku naturalnym :D © siwy84


Wkrótce okazało się, że cel podróży dzisiejszego dnia został osiągnięty. Bezsprzecznym dowodem na to był drogowskaz, który dumnie obwieszczał, że stojąc przy nim znajdujemy się na szczycie góry Bocca di Trat mierzącej 1581 metrów :)

W końcu na szczycie :) Bocca di Trat zdobyte! © siwy84


Szczyt Bocca di Trat! :) A paluszkiem nieładnie pokazuję nasz zjazd do Malga Grassi. © siwy84


Postanowiliśmy zrobić mały postój w schronisku znajdującym się nieopodal, wyżej ;)
Przywitał Nas tam dość nietypowy gospodarz :) Mimo iż nie mówił ludzkim głosem, to był bardziej towarzyski, niż niektórzy ludzie. Szczególne zainteresowanie wykazywał, oczywiście, naszą wałówką :)

Nietypowy gospodarz schroniska Nino Pernici :) © siwy84


Kiedy już zaspokoiliśmy jego ciekawość, mogliśmy oddać się odpoczynkowi i kontemplacji otaczających Nas widoków, a było na co popatrzeć…

Widok ze schroniskowego tarasu... © siwy84


... © siwy84


... © siwy84


... © siwy84


Chwila relaksu... © siwy84


Ostatnie pamiątkowe zdjęcie i jedziemy …w dół! :)

Zdjęcie z serii "tu byłem" :) Nino Pernici 1600 m n.p.m. © siwy84


Po drodze nie było czasu na zdjęcia. Podjazd wciągnął Nas bez reszty fundując wprost niemierzalne ilości adrenaliny i endorfin :)
Nie obyło się bez gleb, na szczęście niezbyt poważnych w skutkach. Ja standardowo fiknąłem jakoś przez kierownicę i całkiem standardowo uratowały mnie ochraniacze, a Kuba swoją wywrotkę zakończył lekko rozciętym kolanem.
Pierwsza część zjazdu za nami.

Pierwsza część zjazdu dobiega końca. Czas na chwilę odpoczynku i schłodzenie tarczy hamulcowych ;) © siwy84


Małe pozowanko :) © siwy84


Zrobiliśmy krótki postój na zdjęcia i podzielenie się wrażeniami z jazdy „na gorąco”. Zgodnie doszliśmy do wniosku, że był to kawał świetnego „down hillu” ;) Przy okazji cyknąłem zdjęcia „zelektryfikowanym” krowom, które dziarsko dzwoniły uwieszonymi u szyi …tak, dzwonkami ;) Przy ogrodzeniu był znak, że jest ono pod prądem – wybaczcie, ale nie sprawdzałem czy to prawda :)

Mućki na wypasie czyli krowy wcinające trawę ;) © siwy84


Kto chciałby mieć taki widok z okna? :) © siwy84


Kawałek prostej drogi i znowu w dół. Tym razem mniej ciekawie, bo asfaltem wprost do jakiegoś miasteczka. Trochę się tu pogubiliśmy i musieliśmy spytać o drogą lokalesów. Na szczęście dobrze Nas pokierowali i mogliśmy już bez obaw o zgubienie się, jechać dalej. Przemykając wąskimi uliczkami pomiędzy domami mogliśmy po raz kolejny podziwiać piękno i urok malutkich, włoskich miasteczek, tak innych, od tych oglądanych przez Nas na co dzień w kraju-raju. Mnie osobiście bardzo urzekła tamtejsza zabudowa i dałbym wiele, by móc kiedyś zamieszkać w tamtym rejonie.

Gdzieś w drodze. © siwy84


Uroki włoskich miasteczek. © siwy84


I z drugiej strony z modelem :) © siwy84


Zaczęła się trzecia i ostatnia tego dnia część zjazdu. Jak się później okazało, dla mnie, najbardziej opłakana w skutkach…
Po drodze na nieco „słabszym” fragmencie zjazdu zatrzymaliśmy się na małą sesję zdjęciową. Niestety aparat nie do końca „ogarniał” oświetlenie i fotki jakie są każdy widzi.

Ostatnia część zjazdu na dziś. W tle, niewidoczna, Riva del Garda. © siwy84


Widok na Rivę i "cień" Kuby :) © siwy84


Riva del Garda "od tyłu". © siwy84


Po szutrowej dróżce przyszła pora na „chodnik” wyłożony z małych, betonowych płyt. Wyglądały jak miniaturki tych, z których kiedyś budowano u nas blokowiska. Jechało się po tym bardzo przyjemnie i …szybko. Za szybko. W pewnym momencie, kiedy wyłoniłem się zza zakrętu, na drogę wbiegła wiewióra. Jako zadeklarowany miłośnik zwierząt, nie mogłem jej po prostu rozjechać. Podjąłem się więc „akcji ratunkowej” mającej na celu ominięcie rudego sierściucha, który nota bene na mój widok w ostatnim momencie uskoczył w krzaczory. Owa akcja zakończyła się dzwonem przednim kołem w głaz znajdujący się po lewej stronie zjazdu, lotem przez kierownicę i łupnięciem głową w ów głaz (długi był skurczybyk) kawałek dalej i już nie tak bolesnym lądowaniem.
Chciałbym móc powiedzieć, że życie przemknęło mi przed oczami albo przynajmniej najmilsze jego fragmenty, ale nic takiego nie miało miejsca. Usiadłem na zadku i nie bez zdziwienia stwierdziłem, że cholernie, ale to cholernie boli mnie głowa ;) Zrzuciłem kask z czachy i obmacałem ją, czy jeszcze się trzyma przysłowiowej kupy. Na szczęście wszystko było ok. Następnie, jak już doszedłem do siebie, pozbierałem rower, który, o dziwo, wcale nie ucierpiał, nie licząc lekkiej centry przedniego koła, ale od czego mam(y) hamulce tarczowe? :)
W tym czasie dojechał już do mnie Kuba i pytał czy wszystko ok. Względnie było całkiem dobrze. Poczekaliśmy jeszcze chwile w na ewentualne skutki wstrząśnienia mózgu, ale nic takiego nie miało miejsca. Obejrzałem kask i okazało się, że tylko dzięki niemu możecie to teraz czytać, bo niczym bodyguard ochronił mój (nie)pusty czerep od rozpęknięcia się na kilka części ;) Wstępnie zarejestrowałem 3 pęknięcia. Jak się później okazało było ich z 5 lub 6.
Założyłem orzeszka i już bardzo spokojnie zjechaliśmy do Rivy, nieco od tyłu, przez co czekało nas jeszcze przejechanie przez miasteczko do Naszego campingu. Tuż przed skrętem w bramę odczułem jeszcze „pływanie” przedniego koła, a chwilę później dotaczałem się do namiotu na totalnym flaku. Późniejsza inspekcja wykryła „na oko” z 7 cm rozcięcie dętki w 2 miejscach – niezły snakebite :)

Najlepiej wydana kasa w życiu - ochraniacze i... © siwy84


...i kask :) Aboslutny "must have" każdego bikera z-górskiego :) © siwy84


Kask który "się przydał" :) © siwy84


Tak oto (nie)szczęśliwie dobiegła końca moja trzecia, włoska wycieczka.

-= THE END=-




  • DST 36.80km
  • Teren 22.00km
  • Czas 02:32
  • VAVG 14.53km/h
  • VMAX 73.17km/h
  • Podjazdy 700m
  • Sprzęt Specu
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lago di Garda dzień 2

Wtorek, 14 września 2010 · dodano: 10.10.2010 | Komentarze 14

Masyw Monte Baldo - Monte Altissimo di Nago

Za cel dzisiejszej wycieczki obraliśmy masyw Monte Baldo z górą Monte Altissimo, której szczyt znajduje się na wysokości 2079 metrów.
Ponieważ nie czuliśmy się na siłach, by przez 15 km wdrapywać się na wysokość około 1600 metrów, pomogliśmy sobie wjeżdżając autem na wysokość mniej więcej 1400 metrów, po bardzo krętej i wąskiej drodze. Tam nasze „taxi” zostało sprowadzone na dół przez siostrę, a ja ze szwagrem zaczęliśmy mozolną wspinaczkę na szczyt.

Podjazd na masyw Monte Baldo. © siwy84

Jezioro Garda - południowe krańce. © siwy84

Jezioro Garda - widok na zachodni brzeg. © siwy84

Przez jakiś czas było ciężko, ale dało się jechać, a motywacji dodawały widoki z prawej strony roweru – piękna panorama na większość z północnej części jeziora i znajdujące się w dole miasteczka m.in. Limone, Riva del Garda, Torbole, Nago.
Riva del Garda z niesamowitą Brione oddzielającą ją od Torbole. © siwy84

Pierwszy dłuższy odpoczynek i postój na robienie zdjęć zrobiliśmy na łące, na wysokości około 1800 m.n.p.m.
Nie pamietam nazwy tej łąki, ale była zdaje się na ok. 1800 metrach © siwy84

Czy trzeba pisać coś więcej? © siwy84

Riva del Garda i Monte Brione © siwy84

Nie wymaga komentarza :) © siwy84

Chwila zadumy... © siwy84

Szwagier-nawigator ;) © siwy84

Na szlaku. Ten fragment był akurat przejezdny. © siwy84

2 jeziora - Garda i mniejszy brat Ledro. © siwy84

Szczyt Monte Altissimo. © siwy84

"Połykam" to co się da podjechać, bo niedługo znowu czeka mnie targanie roweru. © siwy84

Widok na Riva del Garda niedługo przed zdobyciem szczytu. © siwy84

To jeszcze nie szczyt, ale...WE ARE THE CHAMPIONS! ;) © siwy84

"Rób szybciej to zdjęcie, bo już nie mam siły" ;) © siwy84

Po pewnym czasie nawet obietnica dostania na szczycie miliona dolarów i niezliczonej ilości pięknych kobiet nie pomogłaby w podjeżdżaniu, bo po prostu było to niemożliwe. Kamienie, głazy, nachylenie terenu oraz czasami „stopnie” o dużym skoku nie pozwalały zdobyć się ot tak, bez walki. Musieliśmy przyjąć to rzucone nam przez górę wyzwanie, zagryźć zęby i ponieść/podprowadzić rowery przez nieprzejezdne fragmenty trasy, a tych, w drodze na szczyt, było całkiem sporo.
Tędy weszliśmy... © siwy84

...a tędy będziemy szli... © siwy84

Na górze okazało się, że targałem rower na plecach przez niecałe 2 km w poziomie (szwagier prowadził – porównaliśmy długość trasy na licznikach) oraz jakieś 500 metrów w pionie!
Nie było to łatwe i wieloktronie chciałem zrzucić speca z pleców i zjechać albo po prostu usiąść i siedzieć tak do końca dnia. Jakoś jednak daliśmy radę i osiągnęliśmy upragniony szczyt.
W schronisku Rifugio Altissimo „Damiano Chiesa” postanowiliśmy usiąść i odpocząć przed czekającym nas bardzo długim i jak się okazało wyczerpującym zjazdem.
Chłód panujący na górze wymusił na nas zmianę ubrania, a ja w ramach dogrzewania i dożywiania połasiłem się na spaghetti z pomidorami, mięsem i grzybami. Podkreślam ten fakt, bo do wyboru były różne wersje. Posiłek bardzo mi smakował i podreperował moje upadłe, przez targanie roweru na plecach, morale.
Spaghetti na szczycie :) © siwy84

Wypoczęci i najedzeni ruszyliśmy na sam czubek Altissimo (schronisko leży 19 metrów niżej) żeby porobić trochę pamiątkowych zdjęć.
Chyba nie wymaga komentarza. © siwy84

... © siwy84

... © siwy84

Po zdjęciach przyszła pora na najprzyjemniejszą część czyli…ZJAZD!!! ]:->
Było już do góry, to teraz W DÓŁ!!! Yeah baby!!! ]:-> © siwy84

To była frajda :) © siwy84

Prawo, prawo, lewo, prosto w dół jakieś 40 km/h :D © siwy84

Pod koniec szutrowej części zjazdu słyszę jak Kuba krzyczy bym poczekał, bo złapał kapcia.
Dziura. © siwy84

Dalsza droga. © siwy84

Później przejeżdżaliśmy przez krowie pastwisko – tak prowadził szlak. Było tam dość ciężko i raz się nawet wyglebiłem – techniczny zjazd czymś co przypominało koryto wolno płynącego strumyczka.
Wyjechaliśmy na jakąś lepszą drogę i trochę błądziliśmy po okolicy. Niestety Włosi nie przywiązują chyba zbyt dużej wagi do oznaczeń. Nie wyobrażam sobie jazdy bez mapy w tamtym rejonie. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zajechaliśmy w kilka ładnych miejsc, które uwieczniłem na zdjęciach.
Spec w pięknych okolicznościach przyrody ;) © siwy84

Taki sobie widoczek :) © siwy84

W drodze powrotnej musieliśmy kilka razy korzystać z pomocy lokalnej ludności, by trafić na drogę prowadzącą do Rivy. Mijaliśmy stare kapliczki na rozdrożach, świetne, małe domki i mnóstwo winnic położonych na zboczach gór. Z jednej z nich podkradłem kiść winogron… Wyglądały tak apetycznie, że po prostu nie mogłem się oprzeć :) Były duże, ciemniejsze niż w Polsce i baaardzo soczyste. Jednym słowem PYCHA!
Podczas powrotu załapaliśmy się na malowniczy zachód słońca, które chowając się za górami wspaniale rozświetliło niebo ponad nimi.
Próba uchwycenia malowniczego zachodu słońca. © siwy84

To było ostatnie zdjęcie, bo czas naglił, a do domu było jeszcze parę kilometrów, niestety pokonywanych chodnikiem, ścieżką rowerową lub asfaltem.
Najprzyjemniejszą częścią był zjazd do Torbole – ładna droga i widok na miasteczko oraz jezioro.

-=THE END=-




  • DST 52.62km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:56
  • VAVG 13.38km/h
  • VMAX 62.83km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 1300m
  • Sprzęt Specu
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lago di Garda dzień 1

Poniedziałek, 13 września 2010 · dodano: 26.09.2010 | Komentarze 2

Po 17 godzinach spędzonych w samochodzie...

W drodze do rowerowego raju. © siwy84

W drodze do rowerowego raju. © siwy84

...przejechanych 1400 km dróg...
W drodze do rowerowego raju. © siwy84

W drodze do rowerowego raju. © siwy84

...i takich widokach napotkanych po drodze..
W drodze do rowerowego raju. © siwy84

W drodze do rowerowego raju. © siwy84

W drodze do rowerowego raju. © siwy84

W drodze do rowerowego raju. © siwy84

Dojechaliśmy do celu naszej podróży - jeziora Garda na północy Włoch...
Rowerowy raj - północny brzeg jeziora Garda - Włochy © siwy84

Następnego dnia spakowałem się i wyruszyłem na podbój tej zapierającej dech w piersiach krainy...

Riva del Garda - jezioro Ledro - Limone - Riva del Garda

Pierwszy rowerowy dzień nad jeziorem Garda przyszło mi spędzić samemu, a przynajmniej na to się zanosiło. Nie miałem nic przeciwko temu, a wręcz byłem zadowolony, że będę mógł się w spokoju nacieszyć nowym miejscem i widokami.
Po przejrzeniu książki- przewodnika GPS Garda Bike Guard stwierdziłem, że na rozgrzewkę dobra będzie trasa prowadząca nad jezioro di Ledro. Długa na bodajże 36 km z sumą przewyższeń wynoszącą 1000m zapowiadała się bardzo ciekawie.
Po spakowaniu plecaka, który wypchany był po brzegi i po przygotowaniu roweru wyruszyłem w drogę. Przejechałem przez centrum Riva del Garda podziwiając je w ponownie, ale tym razem w świetle dziennym – było równie piękne co wczorajszego wieczora, kiedy zwiedzaliśmy je po przyjeździe. Następnie skierowałem się czymś co wydawało mi się być szlakiem 404 i 405 w strone jeziora Ledro. Wszystko szło w miarę gładko. Zdobywałem kolejne metry nad poziomem morza jadąc szutrową dróżką, a w sielankowej wspinaczce przeszkadzał mi jedynie mocno wiejący niemal ze wszystkich stron wiatr. W pewnym momencie okazał się on moim sprzymierzeńcem kiedy pchany przez niego, bez pedałowania, zacząłem jechać pod górę! :) Nie trwało to długo, ale wywołało ogromny uśmiech na mojej twarzy.
W drodze nad jezioro Ledro. © siwy84

W drodze nad jezioro Ledro. © siwy84

Jezioro Garda, a w tle po lewej stronie Monte Brione Riva del Garda, a po prawej Torbole. © siwy84

Wydaje mi się, że w tle jest masyw Monte Baldo. © siwy84


Po drodze minąłem kilka grupek pieszych oraz rowerzystów w tym 3 Niemców, z którymi zamieniłem kilka słów, jak się później okazało, nie jedynych tego dnia.
W pewnym momencie dotarłem do „rozwidlenia” dróg i do wyboru miałem wspinaczę czymś co przypominało skalne schody lub jazdę dalej w niespecjalnie mi odpowiadającym kierunku. Wtedy zorientowałem się, że chyba coś schrzaniłem i nie jadę według trasy z przewodnika, ale i tak kieruję się do celu. Wybrałem więc wspinaczkę schodkami. O jeździe pod górę nie było mowy – nastromienie oraz ilość luźnych kamieni oraz uskoki między stopniami nie dawały żadnych szans. Prawdę powiedziawszy zjazd tamtędy byłby ciężki, a co dopiero jazda pod górę. Na szczęście targanie roweru na plecach nie trwało długo, a przy okazji przekonałem się, że „krój” ramy speca pozwala w wyodny sposób ułożyć go sobie na karku i tachać pod górę ;)
W końcu doszedłem do momentu gdzie mogłem już wsiąść na rower i kontynuować jazdę w siodle.
Jakieś tuneliki © siwy84

Piękny rower w pięknych okolicznościach przyrody :) © siwy84

Dojechałem do asfaltu i zacząłem nudną wspinaczkę, której towarzyszył szum gum oraz, po pewnym czasie, jakiegoś wodospadu gdzieś w dole. Na rozwidleniu dróg wybrałem tę prowadzącą do jeziora Ledro i przez jakiś czas jechałem na kole jakichś 2 kolesi, ale nie mogłem dotrzymać im tempa – zgubili mnie kiedy zrobiłem sobie jakiś postój.
Kontynuowałem samotną wpisnaczkę za nic mając sobie znaki „Bike tragen”, które sugerowały żeby wnosić rower pod górę… To było spokojnie do wyjechania, co też uczyniłem ;)
Wąskie uliczki w miejscowości Pre. © siwy84

Pre z perspektywy speca :) © siwy84

W jednej z miejscowości, przez które przejeżdżałem, dogonili mnie chłopaki z Niemiec, których spotkałem już wcześniej tego dnia. Zamieniliśmy parę słów odnośnie celu wycieczki i rozstaliśmy się na jakiś czas. Śmiałem się, że na wcześniejszym podjeździe mnie wyprzedzili, a teraz to ja byłem przed nimi. Widocznie pojechałem jakąś „lepszą” trasą ;)
Samowyzwolony siwy ;) © siwy84

Włoskie miasteczka. © siwy84

Po raz kolejny wspinałem się samotnie podziwiając widoki, wioski i domostwa Włochów – przydomowe winnice, garaże wykute w skałach i inne temu podobne atrakcje. Widoki, których na próżno szukać w Polsce, a już na pewno nie w moim regionie.
Co jakiś czas robiłem sobie postoje na strzelenie zdjęcia. Stwierdziłem, że łatwiej mi się będzie zatrzymać na zrobienie fotki na podjeździe niż na zjeździe, gdzie adrenalina będzie krzyczała „Więcej! Szybciej!” :)
Ot, taki widok z pagórka za miasteczkiem :) © siwy84

Kościół w Molina di Ledro © siwy84

W końcu moje trudy zostały wynagrodzone i dotarłem do planowanego celu wycieczki – jeziora Ledro. Spotkałem tam też 3 Niemców, z którymi rozmawiałem na samym początku wycieczki. Zagadałem i spytałem czy mogę się wybrać w dalszą drogę z nimi. Zgodzili się i dalszą podróż kontynuowałem w ich towarzystwie. Rozmowom o miejscówkach rowerowych, sprzęcie i innych nie było końca. Łatwiej też było pokonywać kolejne metry wzniesień w miłym towarzystwie. Minusem wspólnej podróży, według tracku GPS chłopaków było moje totalne „ogłupienie” jeśli idzie o trasę, którą jechaliśmy. W związku z czym nie mam bladego pojęcia którędy przebiega trasa, którą pokonaliśmy. Oni też niespecjalnie interesowali się kolejnymi szczytami i drogą samą w sobie dopóki jechaliśmy według nakreślonej drogi.
Kolejne malowniczo położone miasteczko. © siwy84

Chciałbym znać nazwę szczytu, ale mogę tylko zgadywać patrząc na mapę. © siwy84

:) © siwy84


Po drodze strzeliliśmy sobie nawzajem parę fot, a nawet nakręciliśmy jeden film – na najwyżym wzniesieniu tego dnia – 1253 m. n.p.m. chłopaki- Kris, Bastian i Felix tańczyli ze szczęścia śpiewająć jakąś niemiecką piosenkę. Nie mam pojęcia o czym była i chyba nie chcę wiedzieć ;)
1253 metry nad poziomem morza :) a w tle Garda i (chyba) masyw Monte Baldo © siwy84

Na 99% masyw Monte Baldo :) © siwy84

Od tego momentu zaczęła się jazda w całości niemalże w dół. Uzbroiłem się w ochraniacze, podobnie zresztą uczynił Bastian i ruszyliśmy w dół. Było całkiem fajnie, bo stromo i w związku z tym szybko. Później zrobiło się nudno, bo cały zjazd przeniósł się na drogę asfaltową. Krętą, bo krętą, ale asfaltową. W przypływie inwencji twórczej znaleźliśmy „ścieżkę”, która prowadziła na przysłowiowe skróty, przecinając asfaltowe agrafki.
Wtedy zaczął się prawdziwy hardcore tego dnia. Ścieżka bardziej wyglądała mi na coś wyżłobione przez wodę niż wydeptane przez ludzkie stopy czy też koła rowerów. Nie była to najpłynniejsza jazda, ale na pewno była bardzo techniczna i dostarczała wielu emocji.
Kris na technicznym zjeździe. © siwy84

Operowanie hamulcem, utrzymywanie równowagi, balans ciałem, próba refleksu przy wypinaniu – było się gdzie wykazać. Na całe szczęście moje ochraniacze nie miały się gdzie wykazać, ale mimo wszystko czułem się lepiej mając świadomość, że mam je na nogach i w razie czego nie rozwalę sobie kolana. Ścięliśmy w ten sposób kilka agrafek, a kiedy ścieżka zniknęła podążyliśmy dalej asfaltem, według gps’owego tracka.
Dalsza droga nie była już tak emocjonująca. Nie licząc asfaltowego zjazdu do Limone sul Garda, z którego filmik możecie obejrzeć poniżej. Spokojnie dałoby się pojechać szybciej, ale hamowanie jedną ręką nie było zbyt efektywne. Przednia tarcza dostała pożądnie po dupie i lekko się odkształciła ;) Chciałem po prostu mieć co później oglądać w długie, zimowe wieczory siedząc w płaskiej jak stół Warszawie albo Łodzi…
Jakaś przyjemna restauracyjka na drodze do Limone. © siwy84

w kolejności od lewej - Bastian, Felix i Kris © siwy84

Widok na Limone i jezioro. © siwy84

Monte Baldo. © siwy84

Z kolegami rozstałem się właśnie w Limone.
Limone - jazda na rowerze zabroniona. © siwy84

Nabrzeże w Limone sul Garda © siwy84

Oni wzięli prom do Torbole, a ja asfalcikiem, przez szereg tuneli, pojechałem do swojego kempingu w Riva del Garda.
Spec pozował bardzo chętnie :) © siwy84

Łącznie „pod ziemią” przejechałem jakieś 2,5 km – 2 tunele po 900 kilka metrów i kilka mniejszych. Fajna sprawa :)
Deptak w Riva del Garda - koniec wycieczki. Zmęczony, ale zadowolony.Deptak w Riva del Garda - koniec wycieczki. Zmęczony, ale zadowolony. © siwy84

Kiedy zajechałem byłem potwornie głodny. Zjadłem coś na szybko i skoczyłem na rowerze na pizzę. Niestety deszcz zmusił mnie do zamówienia jej na wynos w pobliskiej restauracji. Wróciłem do namiotu i zjadłem ją sobie popijając odkwaszającego tyskacza :)
Zasłużona i długo wyczekiwana kolacja :) © siwy84

Podsumowując – wycieczka udana, aczkolwiek byłem zawiedziony asfaltowymi zjazdami. Miałem nadzieję na fajną zabawę w terenie skoro już wdrapałem się na 1250 metrów (przewyższeń będzie więcej), ale przynajmniej towarzystwo dopisało.

-= THE END =-




  • Czas 00:01
  • VMAX 60.00km/h
  • Sprzęt Specu
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lago di Garda - zjazd do Limone sul Garda.

Poniedziałek, 13 września 2010 · dodano: 18.10.2010 | Komentarze 6

Przypomniało mi się, że nie dodałem filmu do relacji z pierwszego dnia pobytu nad Gardą. Niniejszym to czynię :)


.




  • Temperatura 0.0°C
  • Sprzęt Autorek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tam gdzie jeżdżenie na rowerze górskim nabiera większego sensu...

Niedziela, 5 lipca 2009 · dodano: 16.07.2009 | Komentarze 7

...dzień 3-ci, ostatni.
Były plany żeby jeszcze 3-ciego dnia pojeździć troszkę, ale deszcz, który spadł w nocy skutecznie zniechęcił nas do jakichkolwiek aktywności w terenie. Wizja uwalenia się w błocie od stóp do głów nie była zbyt fajna. Dodatkowo doszłoby jeszcze mycie rowerów. Poza tym owy deszcz zmoczył nam buty, które wystawione na schody przed domem miały w nocy wyschnąć :) Także z jazdy nici. Postanowiliśmy udać się nad Wodospad Kamieńczyka ponieważ pierwszego dnia (w piątek) był zamknięty. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy. Najpierw oczywiście wielkie śniadanie ;) i równie wielkie pakowanie. O mały włos zapomniałbym bidonu i kasku (dzięki Adam, raz jeszcze).
Wodospad zrobił na mnie ogromne wrażenie. Zresztą co ja będę gadał, wystarczy spojrzeć na zdjęcia:




To sem ja :)

Niestety innego koloru kasków nie mieli, a w czerwonym ewidentnie nie jest mi do twarzy ;)

Tu Adam prezentujący pochyłość zjazdu z dnia pierwszego, tego na którym dobiłem tylne koło.

A to takie miejsce, które mi się spodobało

Poniższe zdjęcie specjalnie zamieszczam w powiększeniu żeby wyraźnie było widać jakie auto przez dłuższą chwilę za nami jechało ;)

Niestety mając na uwadze dobro naszych rowerów musieliśmy odpuścić sobie wyścig :P

Po drodze do domu postanowiliśmy zajrzeć do Książa i obejrzeć zamek, który tak mocno jest "reklamowany" wzdłuż trasy. Faktycznie, ładne to to ;)

Korzystając z okazji, że z Książa do Wałbrzycha jest tylko kilka kilometrów, postanowiliśmy odwiedzić towarzysza Tobo z fr.org.

Pomacaliśmy trochę jego ptaszka ;) - ku ścisłości niebieski Ibis Mojo ;), pogadaliśmy troszkę po czym wpakowaliśmy się w białą strzałę i...
jakieś 7 godzin, kilkaset kilometrów (ok. 360), kilkadziesiąt piosenek, kilkaset ml płynów (wypitych i wydalonych ;) ) później byliśmy na miejscu :) w płaskiej jak stół i szarej jak papier toaletowy Łodzi.

-= THE END =-




  • DST 60.20km
  • Teren 55.00km
  • Czas 04:39
  • VAVG 12.95km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Sprzęt Autorek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tam gdzie jeżdżenie na rowerze górskim nabiera większego sensu...

Sobota, 4 lipca 2009 · dodano: 16.07.2009 | Komentarze 6

...czyli GÓRY, a konkretnie Izery z małą dawką Karkonoszy...Może jednak po kolei.

Budzik zadzwonił o 8 rano. Gdyby się dało pospalibyśmy pewnie dłużej, ale nie po to przejechaliśmy 360 km żeby spać.
Zerwaliśmy się na nogi i zaczęliśmy przygotowania do wyjazdu. Okazało się jednak, że mamy mało prowiantu i picia. W związku z tym wskoczyliśmy w autko i zjechaliśmy niemalże bez używania pedału gazu do Szklarskiej w celu zanabycia odpowiednich artykułów spożywczych.
Z powrotem spaliliśmy już nieco benzynki bo podjazd nie dość, że dość stromy to jeszcze o długości nieco ponad 6 km. W domu szybkie pakowanie i w drogę!

Najpierw tzw. "samolot".

Podejrzewam, że nazwa wywodzi się od tego, że po prostu samemu się leci ;) Leciało się istotnie dość szybko, na tyle szybko, że w pewnym momencie katapultowałem się z trasy i wleciałem w rów ;) Nie nadążyłem z wybieraniem zakrętów, a dodatkowo na tym feralnym było małe podbicie. Myślałem, że ja i rower nie wyjdziemy z tego cało, okazało się jednak, że jesteśmy „twardej dupy” i obyło się bez ofiar w ludziach i sprzęcie ;) Później Adam wyhaczył glebę na jakimś korzeniu i została mu pamiątka po spotkaniu z mamusią ziemią ;) W końcu „samolotem dolecieliśmy” do schroniska Orle. Gdzieś po drodze cyknęliśmy sobie jeszcze fotki nad rzeczką Izerą na granicy Polsko – Czeskiej.

Później dla lansu Adam przejechał przez mniejszy dopływ Izery

Ja tylko umoczyłem koło bo nie chciałem na początku wycieczki "myć" łańcucha wodą ;) - a obok był mostek ;)


Tym sposobem dojechaliśmy do Chatki Górzystów. Niestety nie spróbowaliśmy słynnych naleśników ponieważ byliśmy świeżo po dużym śniadaniu. Nic straconego - będzie dodatkowy powód żeby jeszcze kiedyś tu wrócić :)
Jeszcze mały postój na fotkę:

A za chatką szybki myk na żółty szlak i znowu fotka:

Kawałek dalej żółty szlak zmienił się w piękną ścieżynkę wiodącą w górę pośród krzaczków jagód - coś pięknego.

.

Później ominęliśmy jakąś jego część bo Adam stwierdził, że jest praktycznie nieprzejezdna. Na mapie wynaleźliśmy jakąś inną drogę "polną lub leśną" - według mapy. Skręciliśmy więc w nią. Na początku nie było źle, ale niedługo z drogi zrobiło się bagno. Zawróciliśmy by na rozwidleniu, które mijaliśmy po drodze odbić w prawo miast jechać w lewo. Tu już było znacznie lepiej. Stosunkowo twarde podłoże, biorąc pod uwagę, że po ścieżynce tej albo płynął strumyczek, albo spływała jakaś woda deszczowa. W każdym razie jechało się ciężko, ale i ciekawie :) Po kilkudziesięciu metrach wjechaliśmy na niesamowicie gładki i równy szuterek :) Ten ciężki odcinek żółtego szlaku sprawił, że stęskniliśmy się za łatwymi drogami :)
Rzeczonym szuterkiem pomknęliśmy przed siebie dojeżdżając do rozwidlenia dróg - Przełęczy Łącznik. Tu nastąpił krótki odpoczynek połączony z obserwowaniem różnych ludzi. Zwracaliśmy między innymi uwagę na ludzi, którzy wyjeżdżali zza zakrętu trasy, którą zaraz mieliśmy pokonać - na szczyt Smerk.
Byli to ludzie na trekingach, rodziny z wózkami dziecięcymi. Takie widoki pozwoliły nam na krótką chwilę uwierzyć, że to co nas czeka za tym zakrętem będzie bułką z masłem, nie było...
Ścieżka była usiana kamieniami różnych rozmiarów, uskokami sprawiającymi szczególne problemy mi jako, że nie miałem tylnego zawieszenia, oraz przepływającymi strumyczkami czy też stojącą w kałużach wodą.
Jednak daliśmy radę. Po drodze nawet minęliśmy dwóch kolesi na jakichś pr0 leciutkich rowerkach. Widocznie było ich stać tylko na rowery, na robienie formy czasu zabrakło :P (Wiem, złośliwy jestem :) )
Adam czekając na mnie gdzieś po drodze zrobił mi fotkę gdy nadjeżdżałem:

Wdrapaliśmy się na wieżę widokową by uskutecznić małą sesję zdjęciową. Oprócz jednego zdjęcia inne nie wymagają komentarza - stay tuned :)


Na tym zdjęciu nie pokazuję niczego wulgarnego. Po prostu akurat środkowymi palcami pokazuję "Patrzcie jaki mam fajny kask i okulary" :D

Widoczek #1

WIdoczek #2

Widoczek #3

Widoczek #4

Widoczek #5

Widoczek #6

Widoczek #7

Nasze wspaniałe rumaki

Nasze wspaniałe rumaki z bliska

Ja wertykalnie ;) Chciałem BOKIEM ominąć trudniejszy odcinek trasy... Nie udało się ;)

Get down, get down... ;) Dużo ich było, zapomniałem policzyć :)

Ze Smerka udaliśmy się zajebistym, kamiennym zjazdem (52 km/h YEAH BABY!!! ) w dół do do schroniska na Stogu Izerskim gdzie Adam zakupił nieprzyzwoicie drogą wodę mineralną i colę za 16 zł!!!
Tam w oddali widać drogę, którą niedługo będziemy jechać:

Konsumpcja drogich trunków :)

Widoczek:

Ze schroniska udaliśmy się czerwonym szlakiem na Sine Skałki. Było ciężko, mokro i błotniście.
O tak! ->

.

.

.

Później krótki aczkolwiek bardzo ciekawy zjazd i postój na pamiątkowe foto Adama plus jakiś widoczek:

.

Jedynym miłym akcentem (oprócz jazdy samej w sobie ;) ) była piękna niewiasta o cudownie głębokich, niebieskich oczach, na widok której serce me zabiło szybciej i wzrosła kadencja ;) Niestety owa dziewoja szła ze swym bojfrendem więc żaden flirt ani romans, tym bardziej, w grę nie wchodziły :)
W między czasie Adam wyłapał piękną glebę wprost w wielką kałużę błota. Później opowiadał mi co i jak i oto fotka z potwierdzająca tą opowieść no i efekt gleby:

Później o mały włos ja zrobiłbym to samo, ale na szczęście w porę udało mi się wypiąć i ewakuować z roweru. Stwierdziłem, że odejdę kawałek od feralnego miejsca i poczekam co by zobaczyć jak z tą pułapką poradzi sobie Adam. Nadjechał po chwili i...sruuu, przednie koło wskoczyło mu prawie po oś do grząskiego błota, ale tym razem się nie wywalił. Ja za to przewróciłem się ze śmiechu na trawę za mną i przez chwilę nie mogłem się podnieść ;)
Później powtórzyłem ten numer z czekaniem za całkowicie nieszkodliwą plamą błota co mocno już wzmogło czujność Adama :) ale sam sprawdził, że blefowałem ;)
W końcu po trudach trasy dojechaliśmy na pewną polankę gdzie jakiś pan pytał się nas o drogę. Adam pokierował go gdzie trzeba i mogliśmy w spokoju oddać się uciechom cielesnym... Oups...to nie ta bajka ;) Uwaliliśmy się na pobliskiej ławce i dogorywaliśmy, ale ciągle bacznie nasłuchiwaliśmy, czy z którejś strony nie nadejdą jakieś gimnazjalistki :P
Jak już wróciły nam siły i chęć do dalszej drogi zwlekliśmy się z rzeczonej ławeczki, wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy zdobyć szczyt Sine Skałki (1122 m.n.p.m.).
Z początku było w miarę dobrze - podjazd jak każdy inny. Stosunkowo równy szuterek i niezbyt duże nachylenie. Niestety czekało nas coś znacznie gorszego - około 200 metrowy odcinek trasy gdzie wzniesienie drastycznie wzrosło. Ten podjazd nas zmasakrował. O ile na technicznych odcinkach prowadzących pod górę Adamowi było dużo łatwiej na jego bujanej maszynie, o tyle na tym podjeździe pokazałem mu gdzie raki zimują :) uzyskując znaczne wyprzedzenie. Nie zrobiłem tego na złość tylko tak mi się po prostu dobrze jechało. Poza tym jak już wjechałem i odzyskałem czucie w obolałych nogach, szybko położyłem się na ziemi by zrobić Adamowi fajną fotkę, niestety tylko telefonem, jak zmaga się z podjazdem. Jak tylko wydobędę ją z telefonu to zamieszczę ją tutaj.
Kiedy już nasza wesoła dwuosobowa gromadka była na szczycie w komplecie zaczęła się sesja fotograficzna. Oto jej wyniki:

.

.
.
.
Następnie ja się troszkę lansowałem do aparatu ;)

I jeszcze troszkę :) PS. Tam naprawdę było stromo!
.

Jeszcze trochę widoczków:

.

.

.

Z Sinych Skałek kolejnym wypasionym tego dnia zjazdem udaliśmy się do Kopalni Stanisław i tam zrobiliśmy jeszcze jeden mały postój na parę fotek i pogaduszki z 3 osobową grupą bikerów.
Moja piękna bestia :)

Później drogą przez Zwalisko wjechaliśmy na Wysoki Kamień. Na jednym ze zjazdów udało mi się dobić amortyzator na tyle mocno, że do ziemi docisnąłem też obręcz w wyniku czego złapałem kapcia. Uderzenie było na serio silne bo później przez parę godzin bolały mnie nadgarstki. Na szczęście radość z jazdy w tak niesamowitych terenach skutecznie uśmierzała ból.
Ta fotka nie wymaga komentarza :)

Na górze zrobiliśmy kilka fotek i ustaliliśmy szczegóły dotyczące dalszej trasy.
..
.
Zapadła decyzja, że jedziemy dalej...W DÓŁ - YEAH BABY!!! ;)
Zjeździk był, co tu dużo mówić, ZAJEBISTY :) miodny, cudowny, niesamowity, genialny, ekhm...wyjebany w kosmos :) W paru miejscach miałem śmierć w oczach :P , parę razy myślałem, że nie zmieszczę się w zakręcie i ogólnie full adrenalinowy wypas :)
W jednym miejscu zostawiłem po sobie ślad, który dał Adamowi do myślenia jak szybko musiałem "nakurwiać" :) ("No to zjechaliśmy. Ja jechałem szybko, on jak zwykle nakurwiał :)" - nie ma w tym ani grama przesady ;)
Na dole poczekałem na Adama na ławeczce. Z ciekawości włączyłem stoper żeby sprawdzić jak długo po mnie przyjedzie. 2 minuty :) Tłumaczył się potem, że zatrzymał się na robienie zdjęcia więc jest usprawiedliwiony ;)
Z Zakrętu Śmierci pojechaliśmy trasą rowerową numer 3 do naszej haciendy w celu odwkaszenia i spożycia jakiegoś jedzonka.
Wieczorem odbyło się ognisko integracyjne z pewnymi bardzo miłymi ludźmi ze Szczecina. Rozmowy, grillowanie, piwko - bardzo przyjemnie spędziliśmy ten ostatni wieczór naszego wyjazdu.

Tu pozwolę sobie wrzucić dokładniejszą traskę z bloga Adama:

TRASA: Jakuszyce-Leśniczówka - Przełęcz Szklarska (886 m.n.p.m.) - "Samolot" - Orle - Chatka Górzystów - [Droga Borowinowa] - Izerskie Bagno - Suchacz (917 m.n.p.m.) - Przeł. Łącznik (1066 m.n.p.m.) - Smrk (1124 m.n.p.m.) - Przeł. Łącznik (1066 m.n.p.m.) - Stóg Izerski (1107 m.n.p.m.) - Świeradowiec (1002 m.n.p.m.) - Polana Izerska - Podmokła (1001 m.n.p.m.) - Szerzawa (975 m.n.p.m.) - Rudy Grzbiet (945 m.n.p.m.) - Mokra Przełęcz (940 m.n.p.m.) - Rozdroże pod Kopą - Sine Skałki (1122 m.n.p.m) - Kopalnia Stanisław (1080 m.n.p.m.) - Rozdroże pod Izerskim Garbem (1018m.n.p.m.) - Zwalisko (1047m.n.p.m) - Rozdroże pod Zwaliskiem - Wysoki Kamień (1058m.n.p.m.) - Kozie Skały (1012m.n.p.m.) - Czarna Góra (965 m.n.p.m.) - Zakręt Śmierci (755 m.n.p.m.) - Domek Wesołych Kolejorzy - Bagnisko - Jakuszyce-Lesniczówka

-= THE END =-