Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi siwy-zgr z miasteczka Zgierz (Staffa). Mam przejechane 29627.04 kilometrów w tym 5364.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.19 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy siwy-zgr.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:612.04 km (w terenie 255.00 km; 41.66%)
Czas w ruchu:35:44
Średnia prędkość:17.13 km/h
Maksymalna prędkość:72.48 km/h
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:34.00 km i 1h 59m
Więcej statystyk
  • DST 41.80km
  • Teren 33.00km
  • Czas 04:17
  • VAVG 9.76km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Beskid Sądecki - dzień 3

Środa, 25 lipca 2012 · dodano: 20.12.2012 | Komentarze 2

Kolejny dzień naszego wyjazdu rozpoczął się od szybkiego pakowania się. Wyszykowanie się na czas było o tyle istotne, że musieliśmy

zdążyć na pociąg do Krynicy. Na szczęście był ze mną mój El Comendante, więc nie mogliśmy nie zdążyć ;)
Podróż była w miarę krótka i przyjemna. Spędziliśmy ją głównie na smarowaniu łańcuchów i podziwianiu widoków za oknami pociągu.
W samej Krynicy zdecydowaliśmy się odwiedzić pijalnię wód leczniczych. Najpierw Iza poszła zrobić małą sesję foto, a później poszedłem

ja, zakupić butelczynę jakiejś cudownej wody :)
Okazało się, że kupiłem najbardziej śmierdzący gatunek wody, jaki dostępny był w pijalni :) Oprócz smrodu była też niedobra, ale

pokażcie mi jakiś lek, który jest dobry w smaku? Ktoś powinien w końcu coś z tym faktem zrobić...
Napojeni ruszyliśmy zielonym szlakiem w kieruku przełęczy Krzyżowej. Troche się trzeba było napocić podjeżdżając niektóre jego

fragmenty. Na szczęście przed dolną stacją kolejki linowej prowadzącej na szczyc Jaworzyny, szlak na kilkaset metrów pozwalał odetchnąć

i nacieszyć się krótkim, acz treściwym zjazdem.
Na miejscu, pomimo wysokich cen, zdecydowaliśmy się skorzystać z usług PKL. Teraz już wiemy, że nie był to dobry pomysł...
W skrócie - panowie potraktowali nasze rumaki jak worki z piaskiem. Chyba miałem fart, że mój rower jest cięższy i większy od Izy, więc

nie da się nim rzucać. Scott nie miał tyle szczęścia i w efekcie "pakowania" go do wagonika towarowego, dorobił się pięknej rysy na

nowej, dwu miesięcznej sztycy i główce ramy.
W górnej kolejce stacji postanowiliśmy zadzwonić i złożyć reklamacje na usługi świadczone przez zajebistych panów, ale po tekście "A

jak mi Pan udowodni, że ten rower nie był tam porysowany wcześniej?" powiedziałem mu krótko, co o nim myślę i się rozłączyłem...

Niestety był to dopiero początek naszych problemów... Przy tym, co stało się później, deszcz, który przywitał nas na szczycie, był

małym pikusiem... Kiedy kontynuowaliśmy wycieczkę wzdłuż czerwonych oznaczeń szlaku, Iza przewróciła się, co dziwne, na prawie płaskim

odcinku drogi. Niefortunnie zahamowała, kiedy trzymała kierownicę jedną ręką, co poskutkowało pięknym lotem przez kierownicę i glebą z

nogami wpiętymi w pedały. W pierwszym momencie nie wiedziałem, jak mam ją pozbierać. W końcu mi się ta sztuka udała i kazałem Izie

usiąść na trawie, pod drzewkiem, a sam zająłem się sprawdzaniem stanu jej roweru. To, co zobaczyłem, skwitowałem zdaniem "Uuu, nie

będziesz zadowolona...".
Okzało się bowiem, że Iza tak niefartownie upadła, że lewym rogiem wbiła się w ziemię, a ten zadziałał jak dźwignia i wgiął niedawno

kupioną kierownicę. Gorsze niż uszkodzenie kierownicy było samopoczucie Izy, którą zaczęła boleć głowa i kark. Postój potrwał kilkanaście minut, dopóki Iza nie doszła do siebie. Ja w tym czasie zdjąłem rogi z jej kierownicy żeby mogła dalej, normalnie jechać.
Od tego momentu Izie nieco opadło morale i pedałowała chyba tylko siłą woli, dodatkowo napędzana myślą jak najszybszego dotarcia do schroniska na Hali Łabowskiej.
Na miejscu mogliśmy schować się przed ciągle siąpiącym deszczem i napić ciepłej herbaty. Przy okazji zdecydowaliśmy się też posilić czymś innym niż batony i kanapki - racuchami :)
Po opuszczeniu schroniska kontynuowaliśmy podróż po czerwonym szlaku. Jazda nim była bardzo przyjemna ze względu na ukształtowaine terenu jak i serwowane przezeń widoki. Matka natura uraczyła nas również możliwością napotkania 3, dorodnych jeleni, które spłoszone przez nas, przeskoczyły przez ścieżkę znikając w gęstwinie. Szkoda, że nie mieliśmy aparatu pod ręką...
Wiedzeni czerwonymi znaczkami zajechaliśmy na zamek położony na wzgórzu nad Rytrem. Widok ze wzniesienia zacny, szkoda tylko, że już się ściemniało, a chmury wisiały nisko.
Nie zdążyliśmy nawet zjechać do Suchej Strugi, kiedy dotarła do nas burza, którą słyszeliśmy z oddali. Dobrze, że na naszej drodze napotkaliśmy wiatę przystankową, bo inaczej mogłoby być z nami źle. Najgorszy czas przeczekaliśmy więc pod daszkiem, dojadając resztki odpoczywając i dojadając resztki jedzenia, które nam zostało. Po około 25-30 minutach zdecydowaliśmy się jechać dalej, pomimo deszczu, który tylko nieco osłabł. Teoretycznie wzdłuż brzegu powinna być droga, umożliwająca nam dojazd do Piwnicznej. Niestety w 2009 r. drogę solidnie podmyło i zamiast płyt została wyłożona z kamieni powiązanych drucianą siatką, czego zupełnie się nie spodziewaliśmy.
Wystraszeni nieco, wszak było ciemno, jazdą po dziwnym podłożu, którego się nie spodziewaliśmy, zdecydowaliśmy się zawrócić. Kiedy dotarliśmy do asfaltu okazało się, że jeden z wystających z ziemi drutów przebił mi tylną dętkę...
Szczęście w nieszczęściu, że mieliśmy światło i jakiś zapas. Stanęliśmy na boku, a ja zacząłem zmieniać przebitą gumę.
Godzina późna, padający deszcz, a my walczymy z rozkraczonym rowerem. Po usunięciu awarii trzeba było podjąć decyzję dotyczącą dalszej drogi - wracamy do mostu i drogą krajową jedziemy do Piwnicznej, czy zostajemy po tej stronie Popradu i szukamy jakiejś drogi, która gdzieś tu powinna być?
Ostatecznie zdecydowaliśmy się na wariant drugi. Wziąłem więc od Izy lepszą z naszych 2 lampek i poszedłem szukać jakiejś innej drogi niż ta po drutach i kamieniach.
Iza została z rowerami w krzakach i podobno bardzo się bała :) Najbardziej kiedy światło mojej lampki zniknęło jej z zasięgu wzroku ;)
Na szczęście wróciłem dość szybko z dobrą wiadomością - jest droga! Od posesji leżącej parę metrów wyżej wiodła ładna, asfaltowa jezdnia, która musiała doprowadzić nas do Głębokiego i dalej do Piwnicznej.
Wprowadziliśmy rowery pod górkę i pojechaliśmy wynalezioną przeze mnie trasą. Po drodze czekała nas jeszcze atrakcja w postaci remontowanej drogi, ale daliśmy radę i powolutku, oświetlając przestrzeń przed nami tylko jedną, dobrą latarką, dojechaliśmy do kwatery.
Dość powiedzieć, że dystans ok. 8km od Zamku do noclegu zajął nam nieco ponad 2,5 godziny.
Zmęczeni, przemoczeni chcieliśmy tylko coś zjeść, wziąć ciepły prysznic i położyć się do łóżka. Niestety i to nie przyszło nam bez przeszkód. Na miejscu okazało się, że nasz domek jest już zamknięty, a klucza do zamka nie mamy. Najwyraźniej gospodyni stwierdziła, że powrót po 22 to coś niebywałego i nie zdarza się zbyt często ludziom przebywającym na urlopie...
Miałem nadzieję, że uda mi się otworzyć drzwi balkonowe wsuwając rękę przez otwarte okno, ale niestety, nie byłem w stanie tego dokonać. Wszedłem więc na balkonik sąsiadów i zapukałem grzecznie do drzwi. Mina Pani odsuwającej zasłonkę - bezcenna :) Przeprosiłem grzecznie i powiedziałem w czym rzecz. Zostałem wpuszczony i od środka otworzyłem drzwi Izie.
Po kąpieli i kolacji w końcu mogliśmy położyć się do łóżka.
Następnego dnia okazało się, że nasze rowery są pomarańczowe, a ja mam jezioro, niekoniecznie łabędzie, w mufie supportu.




  • DST 60.84km
  • Teren 45.00km
  • Czas 05:35
  • VAVG 10.90km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Beskid Sądecki - dzień 2

Wtorek, 24 lipca 2012 · dodano: 19.12.2012 | Komentarze 1

Drugi dzień rozpoczął się dla nas dość nietypowo, bo...wcześnie :)
To chyba chęć do kręcenia po górach spowodowała, że zerwaliśmy się z łóżek szybciej niż zwykle i rozpoczęliśmy przygotowania do wyjścia. Picie w bukłak, kanapki w plecak, etc...
Na pierwszy ogień poszła najtrudniejsza z planowanych tras, w Małe Pieniny. Chcieliśmy ją pokonać póki, teoretycznie, byliśmy "na świeżo".
Tak naprawdę odczuwaliśmy jeszcze zmęczenie po niedzielnym wyścigu, ale...trzeba być twardym, a nie miętkim :)

Już na samym początku poniosła mnie ułańska fantazja i przejechałem pobliską rzeczkę, Czerczę, na rowerze.

Cross Czercza © siwy84

Będąc po drugiej stronie odczułem dziwne szarpnięcie. Zsiadłem z roweru by sprawdzić co się stało i zdębiałem... Tylna przerzutka wkręciła się w szprychy! Pierwszy raz mi się to zdarzyło, a byłem zdziwiony tym bardziej, że stało się to przy spokojnym pedałowaniu. Na szczęście okazało się, że wystarczyło ją tylko wyswobodzić z objęcia drutów i mogłem kontynuować jazdę.

Zaczęła się najnudniejsza, tego dnia, wspinaczka na Obidzę od strony Kosarzyska. Smętny, pnący się do góry asfalt, towarzyszył nam przez następnych kilka kilometrów. Słońce prażyło, pot lał się z nas jak woda z gąbek, ale walczyliśmy dzielnie.
Krowa robi bydło ;) © siwy84

Szukaliśmy wytchnienia gdzie się dało. W cieniu drzew czy przy wodopoju z drążonego pniaka, przy którym spędziliśmy najwięcej czasu.
Isa przy wodopoju. © siwy84

W końcu nam się udało wdrapać na szczyt, jednak nie była to najtrudniejsza rzecz jaką przyszło nam zrobić tego dnia...
U samego szczytu. © siwy84

Obidza zdobyta! © siwy84

Isa na szlaku. © siwy84

Widok na rezerwat "Biała Woda" © siwy84

Pozująca Isa :) © siwy84

Tu ja się uskuteczniałem artystycznie :) © siwy84

Przejechaliśmy najpierw przez Obidzę, a następnie przez Przełęcz Rozdziela i dotarliśmy do Wysokiej, na zboczu której nasz górski urlop prawie zakończył się tego samego dnia, którego się rozpoczął.
Wystarczy spojrzeć. Słowa nie oddadzą tego jak pięknie tam było. © siwy84

Przyszła kolei Isy na ten świetny przejazd. © siwy84
Kawałek musieliśmy wygładzać z buta. © siwy84

Co wcale nie oznacza, że było łatwo :) © siwy84

Zjeżdżając spod szczytu obrałem nieco złą linię przejazdu i w efekcie zaliczyłem glebę, dość efektowną. Na szczęście nic mi się nie stało...
Kiedy się pozbierałem, a Iza sprowadziła rower, pojechaliśmy dalej, do Szafranówki.
Prawie na wszystkich zdjęciach Isa, to teraz moja kolej na pozowanie :) © siwy84

Isa zjeżdża! © siwy84

Tam zrobiliśmy sobie mały popas i odpoczynek, czując się trochę jak mały w zoo, obserwowani przez dziesiątki turystów spacerujących na górze.
Zebraliśmy siły, nasze rzeczy i zjechaliśmy sobie w dół, do Szczawnicy, po drodze przejeżdżając przez Palenicę.
Iza miała małe problemy z nastromieniem zbocza i parędziesiąt metrów musiała sprowadzać, ale jak w końcu wsiadła na rower, to załapała się na parę fajnych fotek.
Girls can ride too! :) © siwy84

W Szczawnicy tłok, straszny tłok! Ludzi jak mrówek, samochodów niewiele mniej. Fu! Nie lubię takich miejscowości. Zdecydowanie bardziej podobała mi się cichutka Piwniczna.
Zrobiliśmy zakupy i pojechaliśmy wykąpać się w Grajcarku.
Na skutek moich wygłupów Iza rozcięła sobie trochę stopę, ale szybko i sprawnie się nią zająłem, wynosząc ją na brzeg na rękach, a następnie opatrując rankę... ;)
Kiedy już skończyliśmy się odświeżać trzeba było uderzyć w drogę powrotną, a ta była nie byle jaka, bo prowadziła z powrotem przez góry...
W związku ze zbliżającym się zmierzchem okroiliśmy plan powrotu do niezbędnego minimum. Zakładał on przejazd przez Jaworki do Rezerwatu Białej Wody, a z niej, pożarówką, na skróty, do Obidzy.
Pomarańczowo mi! ;) © siwy84

Rezerwat Biała Woda - piękne i bardzo klimatyczne miejsce. © siwy84

No i w końcu we dwoje :) © siwy84

Jak wiadomo, według Prawa Murphy'ego, jeśli coś może się zjebać, to... się zjebie ;) Nie inaczej było tym razem. Gdzieś za Białą Wodą nasza mapa przestała pokrywać się z rzeczywistością, a napotkana amazonka, również nie miała dla nas dobrych wieści - nie kierujecie się na Obidzę, tylko wracacie do Białej Wody...
No cóż. Lekko zaniepokojeni takim obrotem sytuacji, oraz faktem, że zdobyliśmy kilkadziesiąt metrów w pionie na darmo, zawróciliśmy by odnaleźć za rezerwatem prawidłową drogę, pnącą się niemalże pionowo do góry. Ręce nam lekko opadły i straciliśmy wiarę w szansę dotarcia do domu przed zmrokiem.
Zaczęło się wygładzanie z buta, a na jaw wyszło potworne zmęczenie Izy. Z każdym moim krokiem ona zostawała coraz bardziej z tyłu.
Najpierw poczekałem na nią ze 2 razy, ale później przyjąłem inną taktykę. Zacząłem prowadzić obydwa nasze rowery, a Iza miała tylko podchodzić. Sytuacji nie ratowała jej pobolewająca stópka...
Iza podchodzi, a ja pcham obydwa rowery. © siwy84

Kontynuowaliśmy wspinaczkę w ten sposób do samego szczytu, gdzie zrypany jak kuń po westernie padłem na trawę. Udało się! Przy moim ówczesnym stanie sił, wyczyn ten był na miarę zdobycia Mount Everest'u, dlatego radość z wejścia była spora.
Zjedliśmy resztki batonów, wciągnęliśmy po żelku oraz uzraliśmy się nieco cieplej, bo od tego momentu mieliśmy względnie z górki lub po płaskim.

Na szczęście zjechaliśmy do Piwnicznej jeszcze przed zamknięciem biedrony i mogliśmy zrobić zakupy na kolejny dzień.




  • DST 13.95km
  • Czas 00:44
  • VAVG 19.02km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Górski urlop nr 2 czyli Beskid Sądecki

Poniedziałek, 23 lipca 2012 · dodano: 05.12.2012 | Komentarze 2

W końcu, doczekaliśmy się dnia wyjazdu! Po wielkich kombinacjach z moimi dwoma rowerami, które w jeden weekend musiały znaleźć się u Izy oraz zmęczeniu, które towarzyszyło nam po maratonie, udało nam się dotzeć na dworzec Warszawa Wschodnia.
Podróż była długa i wyczerpująca. Jeśli do tego dodać problemy z zajętymi przez nas miejscami/przedziałami i to, że mieliśmy więcej bagażu niż rąk do jego noszenia, to wyjdzie podróżniczy koszmar, ale nas nic nie mogło zniechęcić. Przecież jechaliśmy w utęsknione góry! Już niedługo mieliśmy się zmierzyć z podjazdami Beskidu Sądeckiego i nacieszyć oczy niesamowitymi widokami.

Do Piwnicznej zajechaliśmy punktualnie co do minuty i od razu chcieliśmy się udać na kwaterę żeby się umyć i coś zjeść.
Niestety jazda z dworca do domku była niemożliwa. Kilkadziesiąt metrów za stacją natknęliśmy się na niemalże pionową, brukowaną drogę. Ledwie szliśmy z naszymi bagażami, więc o jeździe nie było mowy.
Zaczęliśmy więc nasz pierwszy, górski wypych :)
Drugie, ciężkie podejście, mieliśmy przed samym noclegiem, ale również daliśmy radę, wylewając przy tym hektolitry potu.

Po tych atrakcjach czekała nas jeszcze jedna, ciężka przeprawa, z właścicielami domku, dotycząca przechowywania rowerów. Przecież normalne jest, że każdy rower wart jest najwyżej 500 zł. Po co komu droższe?!?!
Na szczęście po paru minutach My i nasze rowery byliśmy już razem w pokoju, a ja z zadowoleniem stwierdziłem, że przy jednej ze ścian mamy nawet darmowy internet ;)

Potem już tylko zrobiliśmy sobie jeść, a następnie udaliśmy się na spacer i małe zakupy.
W ramach eksperymentu Iza zakupiła piwo o znajomo brzmiącej nazwie...FOX. Niestety było tak samo kiepskie jak mój amortyzator ;)




  • DST 27.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 00:51
  • VAVG 31.76km/h
  • Sprzęt Author vel Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poland Bike - Węgrów

Niedziela, 22 lipca 2012 · dodano: 31.07.2012 | Komentarze 4

Pierwszy wyścig po sesji BG Fit i od razu widać efekty!
Przez cały czas czułem moc. Jechało mi się świetnie i po wyścigu nie byłem tak styrany jak zawsze, a jednak wynik bardzo dobry (5 w M2 i 17 w Open) i strata do pierwszego miejsca TYLKO 37 sekund!!!

Przed metą zacięta walka, którą jednak przegrywam ułamkami sekund. Wszyscy we 3 mieliśmy ten sam czas - 50 min 33 sekundy, różnice były tylko w setnych częściach sekund. Całe szczęście koledzy byli z M1 ;)



Iza znowu była 3-cia...

i znowu zgarnęła różową koszulkę liderki... Nudy...


Na koniec foto ze znajomą ido domu.




  • DST 18.60km
  • Czas 00:43
  • VAVG 25.95km/h
  • VMAX 38.05km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Awaria

Czwartek, 19 lipca 2012 · dodano: 31.08.2012 | Komentarze 0

Pod koniec dnia w pracy zauważyłem, że mam dziurę w dętce. Klejenie nie przyniosło pożądanego rezultatu i musiałem ratować się "wozem technicznym".




  • DST 37.86km
  • Teren 18.00km
  • Czas 01:56
  • VAVG 19.58km/h
  • VMAX 38.05km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mokro vol.2 - i to ma być lato?!?

Wtorek, 17 lipca 2012 · dodano: 18.07.2012 | Komentarze 0

Do roboty. Rano padało, po południu wyjechałem zaraz po burzy. Rano mokłem z góry i dołu, po południu już tylko z dołu.
Rower brudny, ciuchy brudne, do dupy z taką pogodą. Żeby jeszcze ciepło było, ale nie, kurna, zimnica jak na jesieni.




  • DST 36.99km
  • Teren 24.00km
  • Czas 01:49
  • VAVG 20.36km/h
  • VMAX 37.67km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mokro vol. 1

Poniedziałek, 16 lipca 2012 · dodano: 18.07.2012 | Komentarze 0

Do roboty.




  • DST 83.15km
  • Czas 05:18
  • VAVG 15.69km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

BG Fit we Wrocku

Piątek, 13 lipca 2012 · dodano: 31.07.2012 | Komentarze 1

Ponieważ udało mi się wygrać sesję BG Fit w pewnym konkursie, trzeba było pojechać do Wrocławia i nagrodę odebrać. Iza zaoferowała się, że pojedzie ze mną, by dotrzymać mi towarzystwa.
Podróż pociągiem przebiegła spokojnie. Na miejscu pojechaliśmy do sklepu, który był sponsorem nagród w konkursie i tym samym miejscem, gdzie sesja BG Fit miała mieć miejsce. Mieścił się on w takim oto sympatycznym budynku:

Niestety fittera jeszcze nie było i nic nie wskazywało na to, aby dotarł przed czasem. W związku z tym zabraliśmy się z Izą na małe zwiedzanie miasta.

Zahaczyliśmy też o super pizzerię, w okolicach starego rynku, żeby wypełnić puste brzuszki.
W międzyczasie staraliśmy się znaleźć wszystkie krasnale na trasach naszych przejazdów.




Kiedy w końcu nadeszła godzina zero, pojechaliśmy do sklepu w pałacyku żeby spotkać się z Tomkiem Niedźwiedzkim, który miał mi pomóc dopasować rower.
Najpierw krótka rozmowa, wywiad i do dzieła. Rower w stojak, ja w strój i jedziemy!

Nie będę ściemniał, że z każdą wprowadzoną zmianą czułem kolosalną różnicę, nie przeczytacie tego również nigdzie indziej. Nie mniej jednak po wszystkich zmianach w ustawieniu roweru pedałowało mi się lepiej. Szczególnie duże znaczenie miały dla mnie wkładki do butów, które spowodowały, że przestałem koślawić jedną nogę, z czego nie do końca zdawałem sobie wcześniej sprawę.
Wyszliśmy po ponad 3 godzinach. Ja leko zmęczony, a Izka lekko znudzona. Wszak szwędać się po sklepie rowerowym nie można w nieskończoność. Co innego jakby to był odzieżowy... ;)
Przyszła kolej na drugą część zwiedzania Wrocka.

Tu pod sky tower czas lekko zwiędł z gorąca, a niebo zasłało się chmurami. Na szczęście tylko pokropiło.


Tu natomiast przekonałem się na własnej skórze, że szeroka kierownica nie zawsze jest poręczna... ;)
Później, z naszymi gospodarzami Kubą i Asią, pokręciliśmy w inne rejony pięknego Wrocławia...



Zahaczyliśmy ponownie o Ogród Japoński i załapaliśmy się na kolejny pokaz fontanny

Skończyliśmy, nie tak marnie, w pubie, na starym rynku popijając piweczko, zajadając czipsy i rozmawiając z naszymi przewodnikami :)


Później powrót na dworzec i oczekiwanie do 4 rano na powrotny do Zgierza. W domu padliśmy jak muchy i odsypialiśmy do późnego popołudnia. Lenistwo totalne ;)




  • DST 43.84km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:10
  • VAVG 20.23km/h
  • VMAX 39.02km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

CRT - namiastka treningu

Czwartek, 12 lipca 2012 · dodano: 18.07.2012 | Komentarze 0

Miał być trening w grupie CRT + Iza, która przyjechała do mnie na weekend.
Niestety pogoda pokrzyżowała nam plany i z treningu została tylko terenowa przejażdżka w miłym towarzystwie.
Pokazaliśmy Izie, wraz z Tomkiem, trasę XC na Malince, a później usiedliśmy pod parasolkami na jednego złotego.




  • DST 32.29km
  • Czas 01:14
  • VAVG 26.18km/h
  • VMAX 72.48km/h
  • Sprzęt Author vel Ścigacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyścig z czasem

Środa, 11 lipca 2012 · dodano: 12.07.2012 | Komentarze 0

Po pracy szybko, autem, ze znajomą do domu. Przebierka i...deszcz!!! Na szczęście krótki. Wyruszyłem o 18 i już o 18.27 meldowałem się pod Maxxbike'iem w Łodzi. Kupiłem uszkodzony zacisk koła na przód, oraz nowy, do Speca, na tył, bo nie miałem.
Później do Adama i Marysi odmienić mostki oraz na chłodzące piwko.
Zasiedziałem się trochę, w efekcie musiałem do późna dłubać przy Specu żeby go naszykować na czwartkowy trening. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że do treningu nie dojdzie... :/