Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi siwy-zgr z miasteczka Zgierz (Staffa). Mam przejechane 29627.04 kilometrów w tym 5364.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.19 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy siwy-zgr.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyjazdy urlopowe

Dystans całkowity:421.27 km (w terenie 288.77 km; 68.55%)
Czas w ruchu:38:39
Średnia prędkość:10.90 km/h
Maksymalna prędkość:66.49 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:35.11 km i 3h 13m
Więcej statystyk
  • DST 50.96km
  • Teren 35.00km
  • Czas 04:01
  • VAVG 12.69km/h
  • VMAX 53.27km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Czechów na piwko i haubowe risotto.

Sobota, 27 lipca 2013 · dodano: 10.08.2013 | Komentarze 0



Najpierw w składzie Iza, Maryja, Adam, Mateusz i Tomasz ruszyliśmy do schroniska Andrzejówka, gdzie oczarowany wdziękiem barmanki rozlałem prawie całą szklankę piwa po blacie, a następnie pojechaliśmy na obiad do pepiczków. Zjedliśmy go w bardzo przyjemnej restauracji "Zamecek" przy okazji robiąc sobie sporo żartów z języka czeskiego.



Po piwie jazda rowerem daje zupełnie nowe doznania, zarówno pod górę, jak i z góry... A może zwłaszcza z góry :) Branie ostrego zakrętu po wewnętrznej, bez perspektyw na wyjście z niego - bezcenne.
Poza tym standardowo kupa śmiechu, jak zawsze w tym towarzystwie.




  • DST 34.23km
  • Teren 32.23km
  • Czas 03:31
  • VAVG 9.73km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rychlebské Stezky

Piątek, 26 lipca 2013 · dodano: 10.08.2013 | Komentarze 0



Co tu dużo pisać? To miejsce jest jak dla środkowoeuropejskich rowerzystów jak mekka dla muzłumanów - trzeba choć raz w życiu się tam przejechać.



Jeśli jeszcze na miejscu okaże się, że bracia zza południowej granicy dorobili nowe odcinki o nazwie Super Flow, do tych zajebistych już istniejących...



...to rowerowej fieście nie ma końca...

Oczywiście pod warunkiem, że starczy Wam sił na zrobienie więcej niż jednej pętli. Polecam, bo naprawdę warto...





Na koniec miałem też okazję potańczyć na rurze...



Męczący sport :)




  • DST 10.54km
  • Teren 10.54km
  • Czas 01:27
  • VAVG 7.27km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Fuck, not again!

Czwartek, 25 lipca 2013 · dodano: 10.08.2013 | Komentarze 0

Zacznę od zajebistej foty autorstwa Izy, żeby zachęcić do czytania kolejnych kilku linijek wypocin ;)



A tak naprawdę nie ma o czym pisać. Plan na wycieczkę był wielki, a wyszło jak zawsze... Podczas lanserskich wygłupów na ruinach zamku, Izy amortyzator zbuntował się i strzelił z gumy ;)



Strzelił raz, później drugi, a potem kolejny...i kolejny.
Efekt był taki, że skróciliśmy wycieczkę, bardzo i Iza na zablokowanym amortyzatorze zjechała do kwatery, modląc się żeby moje zajebiste Duro, które miał dostarczyć nam Adam, działało pod nią na tyle dobrze, by mogła do końca wyjazdu nacieszyć się nowym rowerem.




  • DST 62.94km
  • Teren 30.00km
  • Czas 05:03
  • VAVG 12.46km/h
  • VMAX 66.49km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Polsk norsk på ferie

Środa, 24 lipca 2013 · dodano: 10.08.2013 | Komentarze 0



Chciałem żeby tytuł brzmiał tajemniczo, ale albo google translate ssie, albo faktycznie, tak jak mówił Tomek, norweski nie jest taki straszny.

W każdym razie Tomek zawitał na urlop do kraju raju i dzięki temu była okazja żeby się spotkać i pojeździć razem po jego terenach, które są całkiem zacne.

Wjechaliśmy m.in. na Wielką Sowę...





Natomiast ja, swoim zwyczajem, walnąłem jakąś małą popisówę na Rymarzu



Tomek przetyrał nas konkretnie...




  • DST 41.80km
  • Teren 33.00km
  • Czas 04:17
  • VAVG 9.76km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Beskid Sądecki - dzień 3

Środa, 25 lipca 2012 · dodano: 20.12.2012 | Komentarze 2

Kolejny dzień naszego wyjazdu rozpoczął się od szybkiego pakowania się. Wyszykowanie się na czas było o tyle istotne, że musieliśmy

zdążyć na pociąg do Krynicy. Na szczęście był ze mną mój El Comendante, więc nie mogliśmy nie zdążyć ;)
Podróż była w miarę krótka i przyjemna. Spędziliśmy ją głównie na smarowaniu łańcuchów i podziwianiu widoków za oknami pociągu.
W samej Krynicy zdecydowaliśmy się odwiedzić pijalnię wód leczniczych. Najpierw Iza poszła zrobić małą sesję foto, a później poszedłem

ja, zakupić butelczynę jakiejś cudownej wody :)
Okazało się, że kupiłem najbardziej śmierdzący gatunek wody, jaki dostępny był w pijalni :) Oprócz smrodu była też niedobra, ale

pokażcie mi jakiś lek, który jest dobry w smaku? Ktoś powinien w końcu coś z tym faktem zrobić...
Napojeni ruszyliśmy zielonym szlakiem w kieruku przełęczy Krzyżowej. Troche się trzeba było napocić podjeżdżając niektóre jego

fragmenty. Na szczęście przed dolną stacją kolejki linowej prowadzącej na szczyc Jaworzyny, szlak na kilkaset metrów pozwalał odetchnąć

i nacieszyć się krótkim, acz treściwym zjazdem.
Na miejscu, pomimo wysokich cen, zdecydowaliśmy się skorzystać z usług PKL. Teraz już wiemy, że nie był to dobry pomysł...
W skrócie - panowie potraktowali nasze rumaki jak worki z piaskiem. Chyba miałem fart, że mój rower jest cięższy i większy od Izy, więc

nie da się nim rzucać. Scott nie miał tyle szczęścia i w efekcie "pakowania" go do wagonika towarowego, dorobił się pięknej rysy na

nowej, dwu miesięcznej sztycy i główce ramy.
W górnej kolejce stacji postanowiliśmy zadzwonić i złożyć reklamacje na usługi świadczone przez zajebistych panów, ale po tekście "A

jak mi Pan udowodni, że ten rower nie był tam porysowany wcześniej?" powiedziałem mu krótko, co o nim myślę i się rozłączyłem...

Niestety był to dopiero początek naszych problemów... Przy tym, co stało się później, deszcz, który przywitał nas na szczycie, był

małym pikusiem... Kiedy kontynuowaliśmy wycieczkę wzdłuż czerwonych oznaczeń szlaku, Iza przewróciła się, co dziwne, na prawie płaskim

odcinku drogi. Niefortunnie zahamowała, kiedy trzymała kierownicę jedną ręką, co poskutkowało pięknym lotem przez kierownicę i glebą z

nogami wpiętymi w pedały. W pierwszym momencie nie wiedziałem, jak mam ją pozbierać. W końcu mi się ta sztuka udała i kazałem Izie

usiąść na trawie, pod drzewkiem, a sam zająłem się sprawdzaniem stanu jej roweru. To, co zobaczyłem, skwitowałem zdaniem "Uuu, nie

będziesz zadowolona...".
Okzało się bowiem, że Iza tak niefartownie upadła, że lewym rogiem wbiła się w ziemię, a ten zadziałał jak dźwignia i wgiął niedawno

kupioną kierownicę. Gorsze niż uszkodzenie kierownicy było samopoczucie Izy, którą zaczęła boleć głowa i kark. Postój potrwał kilkanaście minut, dopóki Iza nie doszła do siebie. Ja w tym czasie zdjąłem rogi z jej kierownicy żeby mogła dalej, normalnie jechać.
Od tego momentu Izie nieco opadło morale i pedałowała chyba tylko siłą woli, dodatkowo napędzana myślą jak najszybszego dotarcia do schroniska na Hali Łabowskiej.
Na miejscu mogliśmy schować się przed ciągle siąpiącym deszczem i napić ciepłej herbaty. Przy okazji zdecydowaliśmy się też posilić czymś innym niż batony i kanapki - racuchami :)
Po opuszczeniu schroniska kontynuowaliśmy podróż po czerwonym szlaku. Jazda nim była bardzo przyjemna ze względu na ukształtowaine terenu jak i serwowane przezeń widoki. Matka natura uraczyła nas również możliwością napotkania 3, dorodnych jeleni, które spłoszone przez nas, przeskoczyły przez ścieżkę znikając w gęstwinie. Szkoda, że nie mieliśmy aparatu pod ręką...
Wiedzeni czerwonymi znaczkami zajechaliśmy na zamek położony na wzgórzu nad Rytrem. Widok ze wzniesienia zacny, szkoda tylko, że już się ściemniało, a chmury wisiały nisko.
Nie zdążyliśmy nawet zjechać do Suchej Strugi, kiedy dotarła do nas burza, którą słyszeliśmy z oddali. Dobrze, że na naszej drodze napotkaliśmy wiatę przystankową, bo inaczej mogłoby być z nami źle. Najgorszy czas przeczekaliśmy więc pod daszkiem, dojadając resztki odpoczywając i dojadając resztki jedzenia, które nam zostało. Po około 25-30 minutach zdecydowaliśmy się jechać dalej, pomimo deszczu, który tylko nieco osłabł. Teoretycznie wzdłuż brzegu powinna być droga, umożliwająca nam dojazd do Piwnicznej. Niestety w 2009 r. drogę solidnie podmyło i zamiast płyt została wyłożona z kamieni powiązanych drucianą siatką, czego zupełnie się nie spodziewaliśmy.
Wystraszeni nieco, wszak było ciemno, jazdą po dziwnym podłożu, którego się nie spodziewaliśmy, zdecydowaliśmy się zawrócić. Kiedy dotarliśmy do asfaltu okazało się, że jeden z wystających z ziemi drutów przebił mi tylną dętkę...
Szczęście w nieszczęściu, że mieliśmy światło i jakiś zapas. Stanęliśmy na boku, a ja zacząłem zmieniać przebitą gumę.
Godzina późna, padający deszcz, a my walczymy z rozkraczonym rowerem. Po usunięciu awarii trzeba było podjąć decyzję dotyczącą dalszej drogi - wracamy do mostu i drogą krajową jedziemy do Piwnicznej, czy zostajemy po tej stronie Popradu i szukamy jakiejś drogi, która gdzieś tu powinna być?
Ostatecznie zdecydowaliśmy się na wariant drugi. Wziąłem więc od Izy lepszą z naszych 2 lampek i poszedłem szukać jakiejś innej drogi niż ta po drutach i kamieniach.
Iza została z rowerami w krzakach i podobno bardzo się bała :) Najbardziej kiedy światło mojej lampki zniknęło jej z zasięgu wzroku ;)
Na szczęście wróciłem dość szybko z dobrą wiadomością - jest droga! Od posesji leżącej parę metrów wyżej wiodła ładna, asfaltowa jezdnia, która musiała doprowadzić nas do Głębokiego i dalej do Piwnicznej.
Wprowadziliśmy rowery pod górkę i pojechaliśmy wynalezioną przeze mnie trasą. Po drodze czekała nas jeszcze atrakcja w postaci remontowanej drogi, ale daliśmy radę i powolutku, oświetlając przestrzeń przed nami tylko jedną, dobrą latarką, dojechaliśmy do kwatery.
Dość powiedzieć, że dystans ok. 8km od Zamku do noclegu zajął nam nieco ponad 2,5 godziny.
Zmęczeni, przemoczeni chcieliśmy tylko coś zjeść, wziąć ciepły prysznic i położyć się do łóżka. Niestety i to nie przyszło nam bez przeszkód. Na miejscu okazało się, że nasz domek jest już zamknięty, a klucza do zamka nie mamy. Najwyraźniej gospodyni stwierdziła, że powrót po 22 to coś niebywałego i nie zdarza się zbyt często ludziom przebywającym na urlopie...
Miałem nadzieję, że uda mi się otworzyć drzwi balkonowe wsuwając rękę przez otwarte okno, ale niestety, nie byłem w stanie tego dokonać. Wszedłem więc na balkonik sąsiadów i zapukałem grzecznie do drzwi. Mina Pani odsuwającej zasłonkę - bezcenna :) Przeprosiłem grzecznie i powiedziałem w czym rzecz. Zostałem wpuszczony i od środka otworzyłem drzwi Izie.
Po kąpieli i kolacji w końcu mogliśmy położyć się do łóżka.
Następnego dnia okazało się, że nasze rowery są pomarańczowe, a ja mam jezioro, niekoniecznie łabędzie, w mufie supportu.




  • DST 60.84km
  • Teren 45.00km
  • Czas 05:35
  • VAVG 10.90km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Beskid Sądecki - dzień 2

Wtorek, 24 lipca 2012 · dodano: 19.12.2012 | Komentarze 1

Drugi dzień rozpoczął się dla nas dość nietypowo, bo...wcześnie :)
To chyba chęć do kręcenia po górach spowodowała, że zerwaliśmy się z łóżek szybciej niż zwykle i rozpoczęliśmy przygotowania do wyjścia. Picie w bukłak, kanapki w plecak, etc...
Na pierwszy ogień poszła najtrudniejsza z planowanych tras, w Małe Pieniny. Chcieliśmy ją pokonać póki, teoretycznie, byliśmy "na świeżo".
Tak naprawdę odczuwaliśmy jeszcze zmęczenie po niedzielnym wyścigu, ale...trzeba być twardym, a nie miętkim :)

Już na samym początku poniosła mnie ułańska fantazja i przejechałem pobliską rzeczkę, Czerczę, na rowerze.

Cross Czercza © siwy84

Będąc po drugiej stronie odczułem dziwne szarpnięcie. Zsiadłem z roweru by sprawdzić co się stało i zdębiałem... Tylna przerzutka wkręciła się w szprychy! Pierwszy raz mi się to zdarzyło, a byłem zdziwiony tym bardziej, że stało się to przy spokojnym pedałowaniu. Na szczęście okazało się, że wystarczyło ją tylko wyswobodzić z objęcia drutów i mogłem kontynuować jazdę.

Zaczęła się najnudniejsza, tego dnia, wspinaczka na Obidzę od strony Kosarzyska. Smętny, pnący się do góry asfalt, towarzyszył nam przez następnych kilka kilometrów. Słońce prażyło, pot lał się z nas jak woda z gąbek, ale walczyliśmy dzielnie.
Krowa robi bydło ;) © siwy84

Szukaliśmy wytchnienia gdzie się dało. W cieniu drzew czy przy wodopoju z drążonego pniaka, przy którym spędziliśmy najwięcej czasu.
Isa przy wodopoju. © siwy84

W końcu nam się udało wdrapać na szczyt, jednak nie była to najtrudniejsza rzecz jaką przyszło nam zrobić tego dnia...
U samego szczytu. © siwy84

Obidza zdobyta! © siwy84

Isa na szlaku. © siwy84

Widok na rezerwat "Biała Woda" © siwy84

Pozująca Isa :) © siwy84

Tu ja się uskuteczniałem artystycznie :) © siwy84

Przejechaliśmy najpierw przez Obidzę, a następnie przez Przełęcz Rozdziela i dotarliśmy do Wysokiej, na zboczu której nasz górski urlop prawie zakończył się tego samego dnia, którego się rozpoczął.
Wystarczy spojrzeć. Słowa nie oddadzą tego jak pięknie tam było. © siwy84

Przyszła kolei Isy na ten świetny przejazd. © siwy84
Kawałek musieliśmy wygładzać z buta. © siwy84

Co wcale nie oznacza, że było łatwo :) © siwy84

Zjeżdżając spod szczytu obrałem nieco złą linię przejazdu i w efekcie zaliczyłem glebę, dość efektowną. Na szczęście nic mi się nie stało...
Kiedy się pozbierałem, a Iza sprowadziła rower, pojechaliśmy dalej, do Szafranówki.
Prawie na wszystkich zdjęciach Isa, to teraz moja kolej na pozowanie :) © siwy84

Isa zjeżdża! © siwy84

Tam zrobiliśmy sobie mały popas i odpoczynek, czując się trochę jak mały w zoo, obserwowani przez dziesiątki turystów spacerujących na górze.
Zebraliśmy siły, nasze rzeczy i zjechaliśmy sobie w dół, do Szczawnicy, po drodze przejeżdżając przez Palenicę.
Iza miała małe problemy z nastromieniem zbocza i parędziesiąt metrów musiała sprowadzać, ale jak w końcu wsiadła na rower, to załapała się na parę fajnych fotek.
Girls can ride too! :) © siwy84

W Szczawnicy tłok, straszny tłok! Ludzi jak mrówek, samochodów niewiele mniej. Fu! Nie lubię takich miejscowości. Zdecydowanie bardziej podobała mi się cichutka Piwniczna.
Zrobiliśmy zakupy i pojechaliśmy wykąpać się w Grajcarku.
Na skutek moich wygłupów Iza rozcięła sobie trochę stopę, ale szybko i sprawnie się nią zająłem, wynosząc ją na brzeg na rękach, a następnie opatrując rankę... ;)
Kiedy już skończyliśmy się odświeżać trzeba było uderzyć w drogę powrotną, a ta była nie byle jaka, bo prowadziła z powrotem przez góry...
W związku ze zbliżającym się zmierzchem okroiliśmy plan powrotu do niezbędnego minimum. Zakładał on przejazd przez Jaworki do Rezerwatu Białej Wody, a z niej, pożarówką, na skróty, do Obidzy.
Pomarańczowo mi! ;) © siwy84

Rezerwat Biała Woda - piękne i bardzo klimatyczne miejsce. © siwy84

No i w końcu we dwoje :) © siwy84

Jak wiadomo, według Prawa Murphy'ego, jeśli coś może się zjebać, to... się zjebie ;) Nie inaczej było tym razem. Gdzieś za Białą Wodą nasza mapa przestała pokrywać się z rzeczywistością, a napotkana amazonka, również nie miała dla nas dobrych wieści - nie kierujecie się na Obidzę, tylko wracacie do Białej Wody...
No cóż. Lekko zaniepokojeni takim obrotem sytuacji, oraz faktem, że zdobyliśmy kilkadziesiąt metrów w pionie na darmo, zawróciliśmy by odnaleźć za rezerwatem prawidłową drogę, pnącą się niemalże pionowo do góry. Ręce nam lekko opadły i straciliśmy wiarę w szansę dotarcia do domu przed zmrokiem.
Zaczęło się wygładzanie z buta, a na jaw wyszło potworne zmęczenie Izy. Z każdym moim krokiem ona zostawała coraz bardziej z tyłu.
Najpierw poczekałem na nią ze 2 razy, ale później przyjąłem inną taktykę. Zacząłem prowadzić obydwa nasze rowery, a Iza miała tylko podchodzić. Sytuacji nie ratowała jej pobolewająca stópka...
Iza podchodzi, a ja pcham obydwa rowery. © siwy84

Kontynuowaliśmy wspinaczkę w ten sposób do samego szczytu, gdzie zrypany jak kuń po westernie padłem na trawę. Udało się! Przy moim ówczesnym stanie sił, wyczyn ten był na miarę zdobycia Mount Everest'u, dlatego radość z wejścia była spora.
Zjedliśmy resztki batonów, wciągnęliśmy po żelku oraz uzraliśmy się nieco cieplej, bo od tego momentu mieliśmy względnie z górki lub po płaskim.

Na szczęście zjechaliśmy do Piwnicznej jeszcze przed zamknięciem biedrony i mogliśmy zrobić zakupy na kolejny dzień.




  • DST 13.95km
  • Czas 00:44
  • VAVG 19.02km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Górski urlop nr 2 czyli Beskid Sądecki

Poniedziałek, 23 lipca 2012 · dodano: 05.12.2012 | Komentarze 2

W końcu, doczekaliśmy się dnia wyjazdu! Po wielkich kombinacjach z moimi dwoma rowerami, które w jeden weekend musiały znaleźć się u Izy oraz zmęczeniu, które towarzyszyło nam po maratonie, udało nam się dotzeć na dworzec Warszawa Wschodnia.
Podróż była długa i wyczerpująca. Jeśli do tego dodać problemy z zajętymi przez nas miejscami/przedziałami i to, że mieliśmy więcej bagażu niż rąk do jego noszenia, to wyjdzie podróżniczy koszmar, ale nas nic nie mogło zniechęcić. Przecież jechaliśmy w utęsknione góry! Już niedługo mieliśmy się zmierzyć z podjazdami Beskidu Sądeckiego i nacieszyć oczy niesamowitymi widokami.

Do Piwnicznej zajechaliśmy punktualnie co do minuty i od razu chcieliśmy się udać na kwaterę żeby się umyć i coś zjeść.
Niestety jazda z dworca do domku była niemożliwa. Kilkadziesiąt metrów za stacją natknęliśmy się na niemalże pionową, brukowaną drogę. Ledwie szliśmy z naszymi bagażami, więc o jeździe nie było mowy.
Zaczęliśmy więc nasz pierwszy, górski wypych :)
Drugie, ciężkie podejście, mieliśmy przed samym noclegiem, ale również daliśmy radę, wylewając przy tym hektolitry potu.

Po tych atrakcjach czekała nas jeszcze jedna, ciężka przeprawa, z właścicielami domku, dotycząca przechowywania rowerów. Przecież normalne jest, że każdy rower wart jest najwyżej 500 zł. Po co komu droższe?!?!
Na szczęście po paru minutach My i nasze rowery byliśmy już razem w pokoju, a ja z zadowoleniem stwierdziłem, że przy jednej ze ścian mamy nawet darmowy internet ;)

Potem już tylko zrobiliśmy sobie jeść, a następnie udaliśmy się na spacer i małe zakupy.
W ramach eksperymentu Iza zakupiła piwo o znajomo brzmiącej nazwie...FOX. Niestety było tak samo kiepskie jak mój amortyzator ;)




  • DST 29.17km
  • Czas 01:25
  • VAVG 20.59km/h
  • VMAX 44.76km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót do płaskości.

Sobota, 9 czerwca 2012 · dodano: 20.07.2012 | Komentarze 0




  • DST 22.53km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:19
  • VAVG 9.73km/h
  • VMAX 50.73km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Freeride maaan!!! / Jestem sławny! ;)

Piątek, 8 czerwca 2012 · dodano: 20.07.2012 | Komentarze 6

Po odbęnieniu krótkiej, ale ciekawej wycieczki natknąłem się, podczas powrotu do kwatery, na miejscówkę FR zbudowaną przez lokalnych chłopaczków.
Takiej zabawy na rowerze dawno nie miałem :) Jednocześnie takiej sesji nauki skakania też nigdy nie odbyłem. Chyba szło mi całkiem dobrze, bo gleby nie zaliczyłem żadnej.

Pro foty zrobione przez Adama:




Mniej pro Mateusz skaczący "na świecę" :D


Pro fotka autorstwa Izy:




Mateusz nie miał swojego dnia, bo wcześniej przetarł sobie zad o własną oponę :D




Poznajcie kładkę - każdy ją zaliczył :)



Ja też miałem fotkę na kładce, ale nikt jej nie zamiścił, a ja z pracy nie mogę, więc nie będzie :)

Na koniec 2 ciekawostki:

1) Dzieciak, który nas oprowadzał po "parku fr" zawstydzał wszystkich skacząc na takim oto rowerze:


2) Fotka mnie, a autorstwa Adama trafiła do druku w lipcowym numerze BikeBoard'u:


Mała bo mała, ale jest :)




  • DST 33.22km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:32
  • VAVG 9.40km/h
  • VMAX 54.84km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Podzieleni

Czwartek, 7 czerwca 2012 · dodano: 20.07.2012 | Komentarze 0

Nie chce mi się dużo pisać, więc wrzucę najfajniejsze zdjęcia z wycieczki :)

Wspinaczka do schroniska na Śnieżniku.


Na niebiesko-zielonym dzielnie z Adamem walczyliśmy. On mimo obolałej i spuchniętej kostki nieźle dawał radę. Ja fotki nie mam niestety.


Koniec końców każdy gdzieś wpychał...




...aż do momentu kiedy zrobiliśmy sobie przerwę w jagodach :)


Inni siedzieli, a my z Izą poszliśmy obczaić co i jak...


Następnie był fajny zjazd...

...na którym zaliczyłem ciekawą glebę. Niestety spadochron nie pomógł...



Dojechaliśmy do fajnej skałki widokowej, na której zrobiliśmy postój i lans...






A obok której był ciekawy zjazd, który jako grupowy oblatywacz, pojechałem zrobić pierwszy. Za pierwszym razem nie byłem zadowolony z efektu, więc zatrzymałem się, wróciłem do początku i zjechałem bez zająknięcia :)


Potem zjechał Mateusz i Marysia:




Kilkadziesiąt metrów dalej i niżej, po długim odpoczynku i intensywnych rozmyślaniach...

...Adam podjął decyzję o powrocie do bazy, ponieważ noga nie dawała mu żyć.

My, we trójkę, pojechaliśmy dalej. Dzięki czemu mogliśmy zobaczyć takie widoczki:




Zaliczyć takie zjazdy:


oraz taką glebę:


Z wieży na Trójmorskim Mateusz zrobił nam taką, śmieszną fotkę: