Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi siwy-zgr z miasteczka Zgierz (Staffa). Mam przejechane 29627.04 kilometrów w tym 5364.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.19 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy siwy-zgr.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyjazd - Lago di Garda

Dystans całkowity:167.12 km (w terenie 87.00 km; 52.06%)
Czas w ruchu:12:19
Średnia prędkość:13.61 km/h
Maksymalna prędkość:73.17 km/h
Suma podjazdów:2900 m
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:41.78 km i 2h 03m
Więcej statystyk
  • DST 44.71km
  • Teren 7.00km
  • Czas 03:10
  • VAVG 14.12km/h
  • VMAX 31.19km/h
  • Sprzęt Specu
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lago di Garda dzień 5

Piątek, 17 września 2010 · dodano: 31.01.2011 | Komentarze 5

Peschiera del Garda - Lazise - Bardolino - Garda i powrót

Piąty dzień naszego pobytu nad jeziorem Garda rozpoczął się leniwie. Pogoda, która na południu miała być co najmniej dobra, załamała się. W nocy lało i to całkiem solidnie, na szczęście stosunkowo krótko. Spać poszliśmy dopiero jak przestało ponieważ baliśmy się, że podczas snu nasz „wspaniały” namiot zamieni się w statek i wypłynie na pełne wody jeziora Garda ;)
Dzień nie zapowiadał się na słoneczny i mając na uwadze prognozy pogody na kolejne dni, podjęliśmy decyzję o powrocie do Polski. Podróż zaplanowaliśmy na wieczór i noc, więc część dnia można było jeszcze przeznaczyć na zwiedzanie. Siostra i szwagier wybrali opcję pieszą z dojazdem samochodem do Peschiery. Ja natomiast postanowiłem zrobić sobie wycieczkę wzdłuż brzegu jeziora. Nie miałem ochoty na żadne ostre katowanie, bo jeszcze odczuwałem skutki wypadku.

Odbija mi palma na punkcie rowerów ;) © siwy84


Bardolino - Via San Martino © siwy84


Via San Martino ujęcie drugie :) Musiałem zrobić zdjęcie tabliczki ;) © siwy84


Genialny retro rowerek. Teraz żałuję, że nie zrobiłem fotki jego całego. © siwy84


I na koniec takie zdjęcie refleksyjne :)

Zadumany rowerzysta :) Deptak w Garda. © siwy84




  • Czas 00:01
  • Sprzęt Specu
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lago di Garda dzień 4

Czwartek, 16 września 2010 · dodano: 31.01.2011 | Komentarze 0

Dzień czwarty postanowiliśmy poświęcić na przeniesienie się, na południowy kraniec jeziora Garda ponieważ pogoda na północy miała się pogorszyć.
Od rana szybkie śniadanie, a potem pakowanie gratów do toreb, a następnie do auta.
Po drodze zatrzymaliśmy się na mały odpoczynek. Postój pozwolił na cyknięcie kilku zdjęć… :)

W drodze do Peschiery... © siwy84


Jakiś pomnik, niestety nie wiem (nie pamiętam) czyj. © siwy84


no comment ;) © siwy84


Chciałbym tam mieszkać... © siwy84


W Peschierze, a właściwie za nią, bez większych problemów odnaleźliśmy camping, na którym chcieliśmy się zatrzymać. Trafiło nam się dobrze miejsce, blisko jeziora i w otoczeniu raczej starszych obywateli narodowości przede wszystkim niemieckiej, ale również holenderskiej. Co ciekawe nawet starsi Holendrzy bardzo dobrze mówią po angielsku. Przyszło mi się o tym przekonać, kiedy poszedłem pożyczyć młotek.
Resztę dnia spędziliśmy na spacerowaniu nad jeziorem, ogólnie odpoczywaniu, a wieczorem zająłem się serwisowaniem maszyny żeby była gotowa na kolejny dzień zmagań z ziemią włoską :)

Aaa Q Q ;) Ach to "namiotowe" życie :) © siwy84


Nie ma to jak rodzeństwo :) © siwy84


Takie tam wygłupy :) © siwy84


3+1 :) Niestety rozmazane. Koles, który nam robił to zdjęcie był jakiś urwany z choinki... © siwy84




  • DST 32.99km
  • Teren 28.00km
  • Czas 02:39
  • VAVG 12.45km/h
  • VMAX 59.10km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Specu
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lago di Garda dzień 3

Środa, 15 września 2010 · dodano: 30.01.2011 | Komentarze 14

Lago di Ledro - Bocca di Trat - Riva del Garda

Trzeciego dnia postanowiliśmy się wybrać trochę dalej od jeziora Garda co, jak się później okazało, było bardzo dobrym posunięciem ponieważ widoki były równie piękne, a wycieczka sama w sobie co najmniej tak udana jak dwie poprzednie… jeśli nie lepsza :)
Standardowo już początek wycieczki zaczęliśmy od wpakowania rowerów na bagażnik i dojechania samochodem na miejsce startu. Nie obyło się bez dodatkowej atrakcji jaką było przejechanie dość długim i nowym, niedawno oddanym do użytku, tunelem. Widać, że Włosi doszli do perfekcji w ich drążeniu i konstruowaniu. Oczywiście dojazdowi nad jezioro Ledro towarzyszyły ciekawe krajobrazy jak i mrożące krew w żyłach ;) momenty kiedy trzeba było minąć się z ciężarówką na bardzo wąskiej drodze – w jeździe po „serpentynach” Włosi też doszli do wysokiego poziomu wtajemniczenia.
Jako miejsce startu obraliśmy miejscowość Molina di Ledro, nad wschodnim krańcem jeziora Ledro, a następnie ruszyliśmy lewym brzegiem do miasteczka Pieve di Ledro. Droga nie była długa, ale za to malowniczo położona przy samym jeziorze, raz po raz wznosiła się i opadała, wijąc się między drzewami lub domkami letniskowymi. Czasami z zza zakrętu wyłaniał się widok na malutką plażyczkę, na której wypoczywali turyści, a w wodzie bawiły się dzieciaki.
Przejechaliśmy przez Pieve di Ledro zatrzymując się na kilka zdjęć.

Kuba w Pieve di Ledro © siwy84


Pieve di Ledro © siwy84


Pieve di Ledro - rzut oka na miasteczko. © siwy84


Nieszczególnie ciekawych muszę przyznać. Trzeba „potrenować” trochę oko. Inna sprawa, że nie mieliśmy za dużo czasu na robienie foto sesji. Trzeba się było sprężać żeby przed zmrokiem zdążyć na camping.
Za mieścinką zaczęła się prawdziwa, tego dnia, harówa. Już pierwsze metry podjazdu dały nam jasno do zrozumienia co Nas czeka dalej. Nie mieliśmy wątpliwości – łatwo nie będzie. Droga pod górę ciągnęła się agrafkami, zdawać by się mogło, w nieskończoność. Kiedy nagle wydawało się, że za następnym zakrętem czeka „wybawienie” w postaci prostego odcinka, szybki rzut oka za winkiel istotnie prostował, ale nasze nadzieje ;) – dalej po górę chłopaki! No więc „mieliłem” dalej, a Kuba prowadził rower na zmianę z jechaniem na nim. Okazji do zdjęć nie było wiele, bo i widoczność była kiepska – zbocze góry było solidnie zalesione.

Wspinaczka na Bocca di Trat (ca. 1600 m n.p.m.) © siwy84


Po dość mozolnej wspinaczce dotarliśmy do miejsca, gdzie droga się względnie „uspokoiła” jeśli chodzi o nachylenie. Potrzebowaliśmy tego, bo byliśmy już mocno zmęczeni i wycieńczeni ciągłym zdobywaniem kolejnych metrów nad poziomem morza. Brak wszędobylskich drzew dał też okazję do cyknięcia kilku fotek.

PRAWIE u szczytu ;) © siwy84


Widok "za siebie" względem poprzedniej foty. © siwy84


Jeszcze trochę i na pewno się uda! ;) © siwy84


... © siwy84


Ja w moim środowisku naturalnym :D © siwy84


Wkrótce okazało się, że cel podróży dzisiejszego dnia został osiągnięty. Bezsprzecznym dowodem na to był drogowskaz, który dumnie obwieszczał, że stojąc przy nim znajdujemy się na szczycie góry Bocca di Trat mierzącej 1581 metrów :)

W końcu na szczycie :) Bocca di Trat zdobyte! © siwy84


Szczyt Bocca di Trat! :) A paluszkiem nieładnie pokazuję nasz zjazd do Malga Grassi. © siwy84


Postanowiliśmy zrobić mały postój w schronisku znajdującym się nieopodal, wyżej ;)
Przywitał Nas tam dość nietypowy gospodarz :) Mimo iż nie mówił ludzkim głosem, to był bardziej towarzyski, niż niektórzy ludzie. Szczególne zainteresowanie wykazywał, oczywiście, naszą wałówką :)

Nietypowy gospodarz schroniska Nino Pernici :) © siwy84


Kiedy już zaspokoiliśmy jego ciekawość, mogliśmy oddać się odpoczynkowi i kontemplacji otaczających Nas widoków, a było na co popatrzeć…

Widok ze schroniskowego tarasu... © siwy84


... © siwy84


... © siwy84


... © siwy84


Chwila relaksu... © siwy84


Ostatnie pamiątkowe zdjęcie i jedziemy …w dół! :)

Zdjęcie z serii "tu byłem" :) Nino Pernici 1600 m n.p.m. © siwy84


Po drodze nie było czasu na zdjęcia. Podjazd wciągnął Nas bez reszty fundując wprost niemierzalne ilości adrenaliny i endorfin :)
Nie obyło się bez gleb, na szczęście niezbyt poważnych w skutkach. Ja standardowo fiknąłem jakoś przez kierownicę i całkiem standardowo uratowały mnie ochraniacze, a Kuba swoją wywrotkę zakończył lekko rozciętym kolanem.
Pierwsza część zjazdu za nami.

Pierwsza część zjazdu dobiega końca. Czas na chwilę odpoczynku i schłodzenie tarczy hamulcowych ;) © siwy84


Małe pozowanko :) © siwy84


Zrobiliśmy krótki postój na zdjęcia i podzielenie się wrażeniami z jazdy „na gorąco”. Zgodnie doszliśmy do wniosku, że był to kawał świetnego „down hillu” ;) Przy okazji cyknąłem zdjęcia „zelektryfikowanym” krowom, które dziarsko dzwoniły uwieszonymi u szyi …tak, dzwonkami ;) Przy ogrodzeniu był znak, że jest ono pod prądem – wybaczcie, ale nie sprawdzałem czy to prawda :)

Mućki na wypasie czyli krowy wcinające trawę ;) © siwy84


Kto chciałby mieć taki widok z okna? :) © siwy84


Kawałek prostej drogi i znowu w dół. Tym razem mniej ciekawie, bo asfaltem wprost do jakiegoś miasteczka. Trochę się tu pogubiliśmy i musieliśmy spytać o drogą lokalesów. Na szczęście dobrze Nas pokierowali i mogliśmy już bez obaw o zgubienie się, jechać dalej. Przemykając wąskimi uliczkami pomiędzy domami mogliśmy po raz kolejny podziwiać piękno i urok malutkich, włoskich miasteczek, tak innych, od tych oglądanych przez Nas na co dzień w kraju-raju. Mnie osobiście bardzo urzekła tamtejsza zabudowa i dałbym wiele, by móc kiedyś zamieszkać w tamtym rejonie.

Gdzieś w drodze. © siwy84


Uroki włoskich miasteczek. © siwy84


I z drugiej strony z modelem :) © siwy84


Zaczęła się trzecia i ostatnia tego dnia część zjazdu. Jak się później okazało, dla mnie, najbardziej opłakana w skutkach…
Po drodze na nieco „słabszym” fragmencie zjazdu zatrzymaliśmy się na małą sesję zdjęciową. Niestety aparat nie do końca „ogarniał” oświetlenie i fotki jakie są każdy widzi.

Ostatnia część zjazdu na dziś. W tle, niewidoczna, Riva del Garda. © siwy84


Widok na Rivę i "cień" Kuby :) © siwy84


Riva del Garda "od tyłu". © siwy84


Po szutrowej dróżce przyszła pora na „chodnik” wyłożony z małych, betonowych płyt. Wyglądały jak miniaturki tych, z których kiedyś budowano u nas blokowiska. Jechało się po tym bardzo przyjemnie i …szybko. Za szybko. W pewnym momencie, kiedy wyłoniłem się zza zakrętu, na drogę wbiegła wiewióra. Jako zadeklarowany miłośnik zwierząt, nie mogłem jej po prostu rozjechać. Podjąłem się więc „akcji ratunkowej” mającej na celu ominięcie rudego sierściucha, który nota bene na mój widok w ostatnim momencie uskoczył w krzaczory. Owa akcja zakończyła się dzwonem przednim kołem w głaz znajdujący się po lewej stronie zjazdu, lotem przez kierownicę i łupnięciem głową w ów głaz (długi był skurczybyk) kawałek dalej i już nie tak bolesnym lądowaniem.
Chciałbym móc powiedzieć, że życie przemknęło mi przed oczami albo przynajmniej najmilsze jego fragmenty, ale nic takiego nie miało miejsca. Usiadłem na zadku i nie bez zdziwienia stwierdziłem, że cholernie, ale to cholernie boli mnie głowa ;) Zrzuciłem kask z czachy i obmacałem ją, czy jeszcze się trzyma przysłowiowej kupy. Na szczęście wszystko było ok. Następnie, jak już doszedłem do siebie, pozbierałem rower, który, o dziwo, wcale nie ucierpiał, nie licząc lekkiej centry przedniego koła, ale od czego mam(y) hamulce tarczowe? :)
W tym czasie dojechał już do mnie Kuba i pytał czy wszystko ok. Względnie było całkiem dobrze. Poczekaliśmy jeszcze chwile w na ewentualne skutki wstrząśnienia mózgu, ale nic takiego nie miało miejsca. Obejrzałem kask i okazało się, że tylko dzięki niemu możecie to teraz czytać, bo niczym bodyguard ochronił mój (nie)pusty czerep od rozpęknięcia się na kilka części ;) Wstępnie zarejestrowałem 3 pęknięcia. Jak się później okazało było ich z 5 lub 6.
Założyłem orzeszka i już bardzo spokojnie zjechaliśmy do Rivy, nieco od tyłu, przez co czekało nas jeszcze przejechanie przez miasteczko do Naszego campingu. Tuż przed skrętem w bramę odczułem jeszcze „pływanie” przedniego koła, a chwilę później dotaczałem się do namiotu na totalnym flaku. Późniejsza inspekcja wykryła „na oko” z 7 cm rozcięcie dętki w 2 miejscach – niezły snakebite :)

Najlepiej wydana kasa w życiu - ochraniacze i... © siwy84


...i kask :) Aboslutny "must have" każdego bikera z-górskiego :) © siwy84


Kask który "się przydał" :) © siwy84


Tak oto (nie)szczęśliwie dobiegła końca moja trzecia, włoska wycieczka.

-= THE END=-




  • DST 36.80km
  • Teren 22.00km
  • Czas 02:32
  • VAVG 14.53km/h
  • VMAX 73.17km/h
  • Podjazdy 700m
  • Sprzęt Specu
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lago di Garda dzień 2

Wtorek, 14 września 2010 · dodano: 10.10.2010 | Komentarze 14

Masyw Monte Baldo - Monte Altissimo di Nago

Za cel dzisiejszej wycieczki obraliśmy masyw Monte Baldo z górą Monte Altissimo, której szczyt znajduje się na wysokości 2079 metrów.
Ponieważ nie czuliśmy się na siłach, by przez 15 km wdrapywać się na wysokość około 1600 metrów, pomogliśmy sobie wjeżdżając autem na wysokość mniej więcej 1400 metrów, po bardzo krętej i wąskiej drodze. Tam nasze „taxi” zostało sprowadzone na dół przez siostrę, a ja ze szwagrem zaczęliśmy mozolną wspinaczkę na szczyt.

Podjazd na masyw Monte Baldo. © siwy84

Jezioro Garda - południowe krańce. © siwy84

Jezioro Garda - widok na zachodni brzeg. © siwy84

Przez jakiś czas było ciężko, ale dało się jechać, a motywacji dodawały widoki z prawej strony roweru – piękna panorama na większość z północnej części jeziora i znajdujące się w dole miasteczka m.in. Limone, Riva del Garda, Torbole, Nago.
Riva del Garda z niesamowitą Brione oddzielającą ją od Torbole. © siwy84

Pierwszy dłuższy odpoczynek i postój na robienie zdjęć zrobiliśmy na łące, na wysokości około 1800 m.n.p.m.
Nie pamietam nazwy tej łąki, ale była zdaje się na ok. 1800 metrach © siwy84

Czy trzeba pisać coś więcej? © siwy84

Riva del Garda i Monte Brione © siwy84

Nie wymaga komentarza :) © siwy84

Chwila zadumy... © siwy84

Szwagier-nawigator ;) © siwy84

Na szlaku. Ten fragment był akurat przejezdny. © siwy84

2 jeziora - Garda i mniejszy brat Ledro. © siwy84

Szczyt Monte Altissimo. © siwy84

"Połykam" to co się da podjechać, bo niedługo znowu czeka mnie targanie roweru. © siwy84

Widok na Riva del Garda niedługo przed zdobyciem szczytu. © siwy84

To jeszcze nie szczyt, ale...WE ARE THE CHAMPIONS! ;) © siwy84

"Rób szybciej to zdjęcie, bo już nie mam siły" ;) © siwy84

Po pewnym czasie nawet obietnica dostania na szczycie miliona dolarów i niezliczonej ilości pięknych kobiet nie pomogłaby w podjeżdżaniu, bo po prostu było to niemożliwe. Kamienie, głazy, nachylenie terenu oraz czasami „stopnie” o dużym skoku nie pozwalały zdobyć się ot tak, bez walki. Musieliśmy przyjąć to rzucone nam przez górę wyzwanie, zagryźć zęby i ponieść/podprowadzić rowery przez nieprzejezdne fragmenty trasy, a tych, w drodze na szczyt, było całkiem sporo.
Tędy weszliśmy... © siwy84

...a tędy będziemy szli... © siwy84

Na górze okazało się, że targałem rower na plecach przez niecałe 2 km w poziomie (szwagier prowadził – porównaliśmy długość trasy na licznikach) oraz jakieś 500 metrów w pionie!
Nie było to łatwe i wieloktronie chciałem zrzucić speca z pleców i zjechać albo po prostu usiąść i siedzieć tak do końca dnia. Jakoś jednak daliśmy radę i osiągnęliśmy upragniony szczyt.
W schronisku Rifugio Altissimo „Damiano Chiesa” postanowiliśmy usiąść i odpocząć przed czekającym nas bardzo długim i jak się okazało wyczerpującym zjazdem.
Chłód panujący na górze wymusił na nas zmianę ubrania, a ja w ramach dogrzewania i dożywiania połasiłem się na spaghetti z pomidorami, mięsem i grzybami. Podkreślam ten fakt, bo do wyboru były różne wersje. Posiłek bardzo mi smakował i podreperował moje upadłe, przez targanie roweru na plecach, morale.
Spaghetti na szczycie :) © siwy84

Wypoczęci i najedzeni ruszyliśmy na sam czubek Altissimo (schronisko leży 19 metrów niżej) żeby porobić trochę pamiątkowych zdjęć.
Chyba nie wymaga komentarza. © siwy84

... © siwy84

... © siwy84

Po zdjęciach przyszła pora na najprzyjemniejszą część czyli…ZJAZD!!! ]:->
Było już do góry, to teraz W DÓŁ!!! Yeah baby!!! ]:-> © siwy84

To była frajda :) © siwy84

Prawo, prawo, lewo, prosto w dół jakieś 40 km/h :D © siwy84

Pod koniec szutrowej części zjazdu słyszę jak Kuba krzyczy bym poczekał, bo złapał kapcia.
Dziura. © siwy84

Dalsza droga. © siwy84

Później przejeżdżaliśmy przez krowie pastwisko – tak prowadził szlak. Było tam dość ciężko i raz się nawet wyglebiłem – techniczny zjazd czymś co przypominało koryto wolno płynącego strumyczka.
Wyjechaliśmy na jakąś lepszą drogę i trochę błądziliśmy po okolicy. Niestety Włosi nie przywiązują chyba zbyt dużej wagi do oznaczeń. Nie wyobrażam sobie jazdy bez mapy w tamtym rejonie. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zajechaliśmy w kilka ładnych miejsc, które uwieczniłem na zdjęciach.
Spec w pięknych okolicznościach przyrody ;) © siwy84

Taki sobie widoczek :) © siwy84

W drodze powrotnej musieliśmy kilka razy korzystać z pomocy lokalnej ludności, by trafić na drogę prowadzącą do Rivy. Mijaliśmy stare kapliczki na rozdrożach, świetne, małe domki i mnóstwo winnic położonych na zboczach gór. Z jednej z nich podkradłem kiść winogron… Wyglądały tak apetycznie, że po prostu nie mogłem się oprzeć :) Były duże, ciemniejsze niż w Polsce i baaardzo soczyste. Jednym słowem PYCHA!
Podczas powrotu załapaliśmy się na malowniczy zachód słońca, które chowając się za górami wspaniale rozświetliło niebo ponad nimi.
Próba uchwycenia malowniczego zachodu słońca. © siwy84

To było ostatnie zdjęcie, bo czas naglił, a do domu było jeszcze parę kilometrów, niestety pokonywanych chodnikiem, ścieżką rowerową lub asfaltem.
Najprzyjemniejszą częścią był zjazd do Torbole – ładna droga i widok na miasteczko oraz jezioro.

-=THE END=-




  • DST 52.62km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:56
  • VAVG 13.38km/h
  • VMAX 62.83km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 1300m
  • Sprzęt Specu
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lago di Garda dzień 1

Poniedziałek, 13 września 2010 · dodano: 26.09.2010 | Komentarze 2

Po 17 godzinach spędzonych w samochodzie...

W drodze do rowerowego raju. © siwy84

W drodze do rowerowego raju. © siwy84

...przejechanych 1400 km dróg...
W drodze do rowerowego raju. © siwy84

W drodze do rowerowego raju. © siwy84

...i takich widokach napotkanych po drodze..
W drodze do rowerowego raju. © siwy84

W drodze do rowerowego raju. © siwy84

W drodze do rowerowego raju. © siwy84

W drodze do rowerowego raju. © siwy84

Dojechaliśmy do celu naszej podróży - jeziora Garda na północy Włoch...
Rowerowy raj - północny brzeg jeziora Garda - Włochy © siwy84

Następnego dnia spakowałem się i wyruszyłem na podbój tej zapierającej dech w piersiach krainy...

Riva del Garda - jezioro Ledro - Limone - Riva del Garda

Pierwszy rowerowy dzień nad jeziorem Garda przyszło mi spędzić samemu, a przynajmniej na to się zanosiło. Nie miałem nic przeciwko temu, a wręcz byłem zadowolony, że będę mógł się w spokoju nacieszyć nowym miejscem i widokami.
Po przejrzeniu książki- przewodnika GPS Garda Bike Guard stwierdziłem, że na rozgrzewkę dobra będzie trasa prowadząca nad jezioro di Ledro. Długa na bodajże 36 km z sumą przewyższeń wynoszącą 1000m zapowiadała się bardzo ciekawie.
Po spakowaniu plecaka, który wypchany był po brzegi i po przygotowaniu roweru wyruszyłem w drogę. Przejechałem przez centrum Riva del Garda podziwiając je w ponownie, ale tym razem w świetle dziennym – było równie piękne co wczorajszego wieczora, kiedy zwiedzaliśmy je po przyjeździe. Następnie skierowałem się czymś co wydawało mi się być szlakiem 404 i 405 w strone jeziora Ledro. Wszystko szło w miarę gładko. Zdobywałem kolejne metry nad poziomem morza jadąc szutrową dróżką, a w sielankowej wspinaczce przeszkadzał mi jedynie mocno wiejący niemal ze wszystkich stron wiatr. W pewnym momencie okazał się on moim sprzymierzeńcem kiedy pchany przez niego, bez pedałowania, zacząłem jechać pod górę! :) Nie trwało to długo, ale wywołało ogromny uśmiech na mojej twarzy.
W drodze nad jezioro Ledro. © siwy84

W drodze nad jezioro Ledro. © siwy84

Jezioro Garda, a w tle po lewej stronie Monte Brione Riva del Garda, a po prawej Torbole. © siwy84

Wydaje mi się, że w tle jest masyw Monte Baldo. © siwy84


Po drodze minąłem kilka grupek pieszych oraz rowerzystów w tym 3 Niemców, z którymi zamieniłem kilka słów, jak się później okazało, nie jedynych tego dnia.
W pewnym momencie dotarłem do „rozwidlenia” dróg i do wyboru miałem wspinaczę czymś co przypominało skalne schody lub jazdę dalej w niespecjalnie mi odpowiadającym kierunku. Wtedy zorientowałem się, że chyba coś schrzaniłem i nie jadę według trasy z przewodnika, ale i tak kieruję się do celu. Wybrałem więc wspinaczkę schodkami. O jeździe pod górę nie było mowy – nastromienie oraz ilość luźnych kamieni oraz uskoki między stopniami nie dawały żadnych szans. Prawdę powiedziawszy zjazd tamtędy byłby ciężki, a co dopiero jazda pod górę. Na szczęście targanie roweru na plecach nie trwało długo, a przy okazji przekonałem się, że „krój” ramy speca pozwala w wyodny sposób ułożyć go sobie na karku i tachać pod górę ;)
W końcu doszedłem do momentu gdzie mogłem już wsiąść na rower i kontynuować jazdę w siodle.
Jakieś tuneliki © siwy84

Piękny rower w pięknych okolicznościach przyrody :) © siwy84

Dojechałem do asfaltu i zacząłem nudną wspinaczkę, której towarzyszył szum gum oraz, po pewnym czasie, jakiegoś wodospadu gdzieś w dole. Na rozwidleniu dróg wybrałem tę prowadzącą do jeziora Ledro i przez jakiś czas jechałem na kole jakichś 2 kolesi, ale nie mogłem dotrzymać im tempa – zgubili mnie kiedy zrobiłem sobie jakiś postój.
Kontynuowałem samotną wpisnaczkę za nic mając sobie znaki „Bike tragen”, które sugerowały żeby wnosić rower pod górę… To było spokojnie do wyjechania, co też uczyniłem ;)
Wąskie uliczki w miejscowości Pre. © siwy84

Pre z perspektywy speca :) © siwy84

W jednej z miejscowości, przez które przejeżdżałem, dogonili mnie chłopaki z Niemiec, których spotkałem już wcześniej tego dnia. Zamieniliśmy parę słów odnośnie celu wycieczki i rozstaliśmy się na jakiś czas. Śmiałem się, że na wcześniejszym podjeździe mnie wyprzedzili, a teraz to ja byłem przed nimi. Widocznie pojechałem jakąś „lepszą” trasą ;)
Samowyzwolony siwy ;) © siwy84

Włoskie miasteczka. © siwy84

Po raz kolejny wspinałem się samotnie podziwiając widoki, wioski i domostwa Włochów – przydomowe winnice, garaże wykute w skałach i inne temu podobne atrakcje. Widoki, których na próżno szukać w Polsce, a już na pewno nie w moim regionie.
Co jakiś czas robiłem sobie postoje na strzelenie zdjęcia. Stwierdziłem, że łatwiej mi się będzie zatrzymać na zrobienie fotki na podjeździe niż na zjeździe, gdzie adrenalina będzie krzyczała „Więcej! Szybciej!” :)
Ot, taki widok z pagórka za miasteczkiem :) © siwy84

Kościół w Molina di Ledro © siwy84

W końcu moje trudy zostały wynagrodzone i dotarłem do planowanego celu wycieczki – jeziora Ledro. Spotkałem tam też 3 Niemców, z którymi rozmawiałem na samym początku wycieczki. Zagadałem i spytałem czy mogę się wybrać w dalszą drogę z nimi. Zgodzili się i dalszą podróż kontynuowałem w ich towarzystwie. Rozmowom o miejscówkach rowerowych, sprzęcie i innych nie było końca. Łatwiej też było pokonywać kolejne metry wzniesień w miłym towarzystwie. Minusem wspólnej podróży, według tracku GPS chłopaków było moje totalne „ogłupienie” jeśli idzie o trasę, którą jechaliśmy. W związku z czym nie mam bladego pojęcia którędy przebiega trasa, którą pokonaliśmy. Oni też niespecjalnie interesowali się kolejnymi szczytami i drogą samą w sobie dopóki jechaliśmy według nakreślonej drogi.
Kolejne malowniczo położone miasteczko. © siwy84

Chciałbym znać nazwę szczytu, ale mogę tylko zgadywać patrząc na mapę. © siwy84

:) © siwy84


Po drodze strzeliliśmy sobie nawzajem parę fot, a nawet nakręciliśmy jeden film – na najwyżym wzniesieniu tego dnia – 1253 m. n.p.m. chłopaki- Kris, Bastian i Felix tańczyli ze szczęścia śpiewająć jakąś niemiecką piosenkę. Nie mam pojęcia o czym była i chyba nie chcę wiedzieć ;)
1253 metry nad poziomem morza :) a w tle Garda i (chyba) masyw Monte Baldo © siwy84

Na 99% masyw Monte Baldo :) © siwy84

Od tego momentu zaczęła się jazda w całości niemalże w dół. Uzbroiłem się w ochraniacze, podobnie zresztą uczynił Bastian i ruszyliśmy w dół. Było całkiem fajnie, bo stromo i w związku z tym szybko. Później zrobiło się nudno, bo cały zjazd przeniósł się na drogę asfaltową. Krętą, bo krętą, ale asfaltową. W przypływie inwencji twórczej znaleźliśmy „ścieżkę”, która prowadziła na przysłowiowe skróty, przecinając asfaltowe agrafki.
Wtedy zaczął się prawdziwy hardcore tego dnia. Ścieżka bardziej wyglądała mi na coś wyżłobione przez wodę niż wydeptane przez ludzkie stopy czy też koła rowerów. Nie była to najpłynniejsza jazda, ale na pewno była bardzo techniczna i dostarczała wielu emocji.
Kris na technicznym zjeździe. © siwy84

Operowanie hamulcem, utrzymywanie równowagi, balans ciałem, próba refleksu przy wypinaniu – było się gdzie wykazać. Na całe szczęście moje ochraniacze nie miały się gdzie wykazać, ale mimo wszystko czułem się lepiej mając świadomość, że mam je na nogach i w razie czego nie rozwalę sobie kolana. Ścięliśmy w ten sposób kilka agrafek, a kiedy ścieżka zniknęła podążyliśmy dalej asfaltem, według gps’owego tracka.
Dalsza droga nie była już tak emocjonująca. Nie licząc asfaltowego zjazdu do Limone sul Garda, z którego filmik możecie obejrzeć poniżej. Spokojnie dałoby się pojechać szybciej, ale hamowanie jedną ręką nie było zbyt efektywne. Przednia tarcza dostała pożądnie po dupie i lekko się odkształciła ;) Chciałem po prostu mieć co później oglądać w długie, zimowe wieczory siedząc w płaskiej jak stół Warszawie albo Łodzi…
Jakaś przyjemna restauracyjka na drodze do Limone. © siwy84

w kolejności od lewej - Bastian, Felix i Kris © siwy84

Widok na Limone i jezioro. © siwy84

Monte Baldo. © siwy84

Z kolegami rozstałem się właśnie w Limone.
Limone - jazda na rowerze zabroniona. © siwy84

Nabrzeże w Limone sul Garda © siwy84

Oni wzięli prom do Torbole, a ja asfalcikiem, przez szereg tuneli, pojechałem do swojego kempingu w Riva del Garda.
Spec pozował bardzo chętnie :) © siwy84

Łącznie „pod ziemią” przejechałem jakieś 2,5 km – 2 tunele po 900 kilka metrów i kilka mniejszych. Fajna sprawa :)
Deptak w Riva del Garda - koniec wycieczki. Zmęczony, ale zadowolony.Deptak w Riva del Garda - koniec wycieczki. Zmęczony, ale zadowolony. © siwy84

Kiedy zajechałem byłem potwornie głodny. Zjadłem coś na szybko i skoczyłem na rowerze na pizzę. Niestety deszcz zmusił mnie do zamówienia jej na wynos w pobliskiej restauracji. Wróciłem do namiotu i zjadłem ją sobie popijając odkwaszającego tyskacza :)
Zasłużona i długo wyczekiwana kolacja :) © siwy84

Podsumowując – wycieczka udana, aczkolwiek byłem zawiedziony asfaltowymi zjazdami. Miałem nadzieję na fajną zabawę w terenie skoro już wdrapałem się na 1250 metrów (przewyższeń będzie więcej), ale przynajmniej towarzystwo dopisało.

-= THE END =-




  • Czas 00:01
  • VMAX 60.00km/h
  • Sprzęt Specu
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lago di Garda - zjazd do Limone sul Garda.

Poniedziałek, 13 września 2010 · dodano: 18.10.2010 | Komentarze 6

Przypomniało mi się, że nie dodałem filmu do relacji z pierwszego dnia pobytu nad Gardą. Niniejszym to czynię :)


.