Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi siwy-zgr z miasteczka Zgierz (Staffa). Mam przejechane 29627.04 kilometrów w tym 5364.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.19 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy siwy-zgr.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 41.80km
  • Teren 33.00km
  • Czas 04:17
  • VAVG 9.76km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Beskid Sądecki - dzień 3

Środa, 25 lipca 2012 · dodano: 20.12.2012 | Komentarze 2

Kolejny dzień naszego wyjazdu rozpoczął się od szybkiego pakowania się. Wyszykowanie się na czas było o tyle istotne, że musieliśmy

zdążyć na pociąg do Krynicy. Na szczęście był ze mną mój El Comendante, więc nie mogliśmy nie zdążyć ;)
Podróż była w miarę krótka i przyjemna. Spędziliśmy ją głównie na smarowaniu łańcuchów i podziwianiu widoków za oknami pociągu.
W samej Krynicy zdecydowaliśmy się odwiedzić pijalnię wód leczniczych. Najpierw Iza poszła zrobić małą sesję foto, a później poszedłem

ja, zakupić butelczynę jakiejś cudownej wody :)
Okazało się, że kupiłem najbardziej śmierdzący gatunek wody, jaki dostępny był w pijalni :) Oprócz smrodu była też niedobra, ale

pokażcie mi jakiś lek, który jest dobry w smaku? Ktoś powinien w końcu coś z tym faktem zrobić...
Napojeni ruszyliśmy zielonym szlakiem w kieruku przełęczy Krzyżowej. Troche się trzeba było napocić podjeżdżając niektóre jego

fragmenty. Na szczęście przed dolną stacją kolejki linowej prowadzącej na szczyc Jaworzyny, szlak na kilkaset metrów pozwalał odetchnąć

i nacieszyć się krótkim, acz treściwym zjazdem.
Na miejscu, pomimo wysokich cen, zdecydowaliśmy się skorzystać z usług PKL. Teraz już wiemy, że nie był to dobry pomysł...
W skrócie - panowie potraktowali nasze rumaki jak worki z piaskiem. Chyba miałem fart, że mój rower jest cięższy i większy od Izy, więc

nie da się nim rzucać. Scott nie miał tyle szczęścia i w efekcie "pakowania" go do wagonika towarowego, dorobił się pięknej rysy na

nowej, dwu miesięcznej sztycy i główce ramy.
W górnej kolejce stacji postanowiliśmy zadzwonić i złożyć reklamacje na usługi świadczone przez zajebistych panów, ale po tekście "A

jak mi Pan udowodni, że ten rower nie był tam porysowany wcześniej?" powiedziałem mu krótko, co o nim myślę i się rozłączyłem...

Niestety był to dopiero początek naszych problemów... Przy tym, co stało się później, deszcz, który przywitał nas na szczycie, był

małym pikusiem... Kiedy kontynuowaliśmy wycieczkę wzdłuż czerwonych oznaczeń szlaku, Iza przewróciła się, co dziwne, na prawie płaskim

odcinku drogi. Niefortunnie zahamowała, kiedy trzymała kierownicę jedną ręką, co poskutkowało pięknym lotem przez kierownicę i glebą z

nogami wpiętymi w pedały. W pierwszym momencie nie wiedziałem, jak mam ją pozbierać. W końcu mi się ta sztuka udała i kazałem Izie

usiąść na trawie, pod drzewkiem, a sam zająłem się sprawdzaniem stanu jej roweru. To, co zobaczyłem, skwitowałem zdaniem "Uuu, nie

będziesz zadowolona...".
Okzało się bowiem, że Iza tak niefartownie upadła, że lewym rogiem wbiła się w ziemię, a ten zadziałał jak dźwignia i wgiął niedawno

kupioną kierownicę. Gorsze niż uszkodzenie kierownicy było samopoczucie Izy, którą zaczęła boleć głowa i kark. Postój potrwał kilkanaście minut, dopóki Iza nie doszła do siebie. Ja w tym czasie zdjąłem rogi z jej kierownicy żeby mogła dalej, normalnie jechać.
Od tego momentu Izie nieco opadło morale i pedałowała chyba tylko siłą woli, dodatkowo napędzana myślą jak najszybszego dotarcia do schroniska na Hali Łabowskiej.
Na miejscu mogliśmy schować się przed ciągle siąpiącym deszczem i napić ciepłej herbaty. Przy okazji zdecydowaliśmy się też posilić czymś innym niż batony i kanapki - racuchami :)
Po opuszczeniu schroniska kontynuowaliśmy podróż po czerwonym szlaku. Jazda nim była bardzo przyjemna ze względu na ukształtowaine terenu jak i serwowane przezeń widoki. Matka natura uraczyła nas również możliwością napotkania 3, dorodnych jeleni, które spłoszone przez nas, przeskoczyły przez ścieżkę znikając w gęstwinie. Szkoda, że nie mieliśmy aparatu pod ręką...
Wiedzeni czerwonymi znaczkami zajechaliśmy na zamek położony na wzgórzu nad Rytrem. Widok ze wzniesienia zacny, szkoda tylko, że już się ściemniało, a chmury wisiały nisko.
Nie zdążyliśmy nawet zjechać do Suchej Strugi, kiedy dotarła do nas burza, którą słyszeliśmy z oddali. Dobrze, że na naszej drodze napotkaliśmy wiatę przystankową, bo inaczej mogłoby być z nami źle. Najgorszy czas przeczekaliśmy więc pod daszkiem, dojadając resztki odpoczywając i dojadając resztki jedzenia, które nam zostało. Po około 25-30 minutach zdecydowaliśmy się jechać dalej, pomimo deszczu, który tylko nieco osłabł. Teoretycznie wzdłuż brzegu powinna być droga, umożliwająca nam dojazd do Piwnicznej. Niestety w 2009 r. drogę solidnie podmyło i zamiast płyt została wyłożona z kamieni powiązanych drucianą siatką, czego zupełnie się nie spodziewaliśmy.
Wystraszeni nieco, wszak było ciemno, jazdą po dziwnym podłożu, którego się nie spodziewaliśmy, zdecydowaliśmy się zawrócić. Kiedy dotarliśmy do asfaltu okazało się, że jeden z wystających z ziemi drutów przebił mi tylną dętkę...
Szczęście w nieszczęściu, że mieliśmy światło i jakiś zapas. Stanęliśmy na boku, a ja zacząłem zmieniać przebitą gumę.
Godzina późna, padający deszcz, a my walczymy z rozkraczonym rowerem. Po usunięciu awarii trzeba było podjąć decyzję dotyczącą dalszej drogi - wracamy do mostu i drogą krajową jedziemy do Piwnicznej, czy zostajemy po tej stronie Popradu i szukamy jakiejś drogi, która gdzieś tu powinna być?
Ostatecznie zdecydowaliśmy się na wariant drugi. Wziąłem więc od Izy lepszą z naszych 2 lampek i poszedłem szukać jakiejś innej drogi niż ta po drutach i kamieniach.
Iza została z rowerami w krzakach i podobno bardzo się bała :) Najbardziej kiedy światło mojej lampki zniknęło jej z zasięgu wzroku ;)
Na szczęście wróciłem dość szybko z dobrą wiadomością - jest droga! Od posesji leżącej parę metrów wyżej wiodła ładna, asfaltowa jezdnia, która musiała doprowadzić nas do Głębokiego i dalej do Piwnicznej.
Wprowadziliśmy rowery pod górkę i pojechaliśmy wynalezioną przeze mnie trasą. Po drodze czekała nas jeszcze atrakcja w postaci remontowanej drogi, ale daliśmy radę i powolutku, oświetlając przestrzeń przed nami tylko jedną, dobrą latarką, dojechaliśmy do kwatery.
Dość powiedzieć, że dystans ok. 8km od Zamku do noclegu zajął nam nieco ponad 2,5 godziny.
Zmęczeni, przemoczeni chcieliśmy tylko coś zjeść, wziąć ciepły prysznic i położyć się do łóżka. Niestety i to nie przyszło nam bez przeszkód. Na miejscu okazało się, że nasz domek jest już zamknięty, a klucza do zamka nie mamy. Najwyraźniej gospodyni stwierdziła, że powrót po 22 to coś niebywałego i nie zdarza się zbyt często ludziom przebywającym na urlopie...
Miałem nadzieję, że uda mi się otworzyć drzwi balkonowe wsuwając rękę przez otwarte okno, ale niestety, nie byłem w stanie tego dokonać. Wszedłem więc na balkonik sąsiadów i zapukałem grzecznie do drzwi. Mina Pani odsuwającej zasłonkę - bezcenna :) Przeprosiłem grzecznie i powiedziałem w czym rzecz. Zostałem wpuszczony i od środka otworzyłem drzwi Izie.
Po kąpieli i kolacji w końcu mogliśmy położyć się do łóżka.
Następnego dnia okazało się, że nasze rowery są pomarańczowe, a ja mam jezioro, niekoniecznie łabędzie, w mufie supportu.





Komentarze
szaman123456
| 13:25 wtorek, 9 kwietnia 2013 | linkuj Rzeczywiście, w Beskidzie Sądeckim jest sporo ścieżek rowerowych. Często rowerzyści poruszają się też po pieszych szlakach, co mnie trochę irytuje. Tak na marginesie tych pieszych jest więcej od rowerowych, ale one nie są przystosowane niekiedy do jazdy na rowerze. Ciekawa strona : Szlaki Beskid Sądecki
Pixon
| 07:04 czwartek, 27 grudnia 2012 | linkuj Fajne te relacje, ale brakuje mi w nich zdjęć :)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!