Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi siwy-zgr z miasteczka Zgierz (Staffa). Mam przejechane 29627.04 kilometrów w tym 5364.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.19 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy siwy-zgr.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyjazdy urlopowe

Dystans całkowity:421.27 km (w terenie 288.77 km; 68.55%)
Czas w ruchu:38:39
Średnia prędkość:10.90 km/h
Maksymalna prędkość:66.49 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:35.11 km i 3h 13m
Więcej statystyk
  • DST 31.14km
  • Teren 28.00km
  • Czas 03:28
  • VAVG 8.98km/h
  • VMAX 47.14km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poskramianie Śnieżnika

Środa, 6 czerwca 2012 · dodano: 18.07.2012 | Komentarze 1

Drugiego dnia jeżdżenia, a trzeciego dnia pobytu w górach (wtorek musieliśmy sobie podarować ze względu na deszcz), postanowiliśmy zdobyć lokalny rarytasik czyli szczyt Śnieżnika.
Na początek, dość standardowo, podjazd! Na szczęście urozmaicony widoczkami i strumieniami, w których przecież można się nieco podlansować ;)




Powolutku doturlaliśmy się do schroniska, gdzie jedni zasiedli do żarcia, a inni (ja) kleili jakąś małą dziurkę w tynej dętce.

Po zregenerowaniu sił przypuściliśmy atak na szczyt.
Jedni walczyli...

...inni pchali...
Każdy sposób był dobry, byle szczytować! ;)
My z Izą prawie dosłownie, bo na samej górze wdrapaliśmy się na... samą górę gruzów, które zostały tu po zbużeniu jej 11 listopada (moje imieniny...) 1973 roku.

Wyżej się już nie dało ;)

Dalej był lans w czystej postaci.
Jedni robili to na siedząco...

...inni musieli podnieść poprzeczkę nieco wyżej...


Kiedy już minął czas dla fotografów, zaczęliśmy się przygotowywać do zjazdu zielonym, granicznym szlakiem.

Najpierw płasko...

z widoczkami na Marysi tyłek i góry w tle ;)

albo na Izy profil.
Później stromo...



Niektórzy przeliczyli się ze swoimi umiejętnościami, jak na przykład widoczna na tym zdjęciu Zjazdowa Jagodzianka ;)

Niby nudno, bo ciągle w dół...Tylko, że my to lubimy :)




Znalazła się chwila czasu na naukę zjazdów :)

Z czasem zaczeło się robić trochę bezpieczniej (płasko), dzięki czemu można było więcej uwagi poświęcić widokom znajdującym się po bokach kierownicy :)

Chwilowe wypłaszczenie terenu w niektórych uśpiło czujność...

aż postanowili się kimnąć obmacywani przez pedała...
Uśpił też czujność Mateusza, który pierwszy rozpoczął generowanie kontuzji tego dnia.

Adama pokonał nieco trudniejszy zjazd, któr Adam, z kolei, pokonał lotem koszącym, równoległym, nisko nad kierownicą.

<object height="350" width="425"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/duATF4WZvT4"> <embed src="http://www.youtube.com/v/duATF4WZvT4" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" height="350" width="425"></embed></object><br>


W ten oto sposób mieliśmy już dwójkę poszkodowanych podczas jednej wycieczki.
Po dojchaniu do asfaltu nastapił podział. Mateusz miał poczekać na wóz ratunkowy, a my najkrótszą drogą dojechać na kwaterę żeby owy wóz zorganizować. Do pokonania mieliśmy naście kilometrów i kilkaset metrów przewyższeń przez Przełęcz Śnieżnicką.

Na kwaterze telefon do Mateusza, który, jak się okazało, dojeżdżał już do swojego domku... Koks jebany!
Wieczorem, całkiem standardowo, pizza, piwko, pogaduchy i wymiana wrażeń ze zjazdów.




  • DST 29.95km
  • Teren 25.00km
  • Czas 03:17
  • VAVG 9.12km/h
  • VMAX 49.32km/h
  • Sprzęt Rambo
  • Aktywność Jazda na rowerze

Międzygórze welcome to!

Poniedziałek, 4 czerwca 2012 · dodano: 18.07.2012 | Komentarze 0

Urlop czas zacząć! Czyli pierwszy dzień w Międzygórzu.
Po tych górach moje koła jeszcze nie jeździły, więc moja ciekawość była tym większa im bliżej tej miejscowości byliśmy, jadąc w nocy i nad ranem w pociągu.
Pierwszego dnia wycieczka miała być "na lekko", bo byliśmy niewyspani po nastogodzinnej podróży.
Czarna góra
Po wyjściu z kwatery przewodnik Adam poprowadził wesołą gromadkę w składzie ja, Iza, Marysia i ojciec Mateusz na Przełęcz Śnieżnicką.
Po drdze pierwsze "ohy" i "ahy" nad widokami, które wyłaniały się między drzewami porastającymi zbocze góry.



Z przełęczy, czerwonym szlakiem, ruszyliśmy na Czarną Górę, po drodze przejeżdżając przez Żmijowiec.

Gdzie się dało walczyliśmy, gdzie nie, wpychaliśmy. Tak czy inaczej konkretnie się zasapaliśmy i ze wszystkich lało się równo.





Na szczycie buszowała jakaś kolonia, więc musieliśmy poczekać na naszą kolejkę do wejścia na wieżę widokową.

Kiedy już zamieniliśmy się miejscami ze szczylami, okazało się, że zupełnie nie znają się oni na rowerach i spośród wszystkich, wypasionych maszyn, ich uwage przykuł sztywniaczek Izy, bo...na pulsometrze miała napisane "Izka"...

W końcu nadszedł czas na zjazd właściwy...

...albo sprowadzanie ;)

Prawdę powiedziawszy nikt tego nie zjechał.

Kiedy już matka ziemia swym ukształtowaniem pozwoliła na jazdę, mogliśmy zająć miejsca w siodłach i zaczęła się zabawa.




Po drodze była sesja na malutkiej hopce. W sumie nie wiem czym się podniecaliśmy, bo ostatniego dnia lataliśmy większe rzeczy... Może po prostu od czegoś trzeba zacząć :)




Na dole, w Siennej, wyczerpały mi się baterie. Postanowiliśmy więc zarządzić odwrót.
Jakimiś nudnymi, ale wyznaczającymi najkrószą drogę do domu, szlakami wracaliśmy na kwaterę.

Sytuację uratowała usiana kamieniami i głazami ścianka, na której skrzyżowaliśmy z Maryją nasze ogromne prącia i pokazaliśmy innym... gdzie raki zimują ;)

Niestety mnie nikt foty nie zrobił.

Na kwaterze kąpiel, piwko, rozmowy do późna, a potem długo wyczekiwany sen.