Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi siwy-zgr z miasteczka Zgierz (Staffa). Mam przejechane 29627.04 kilometrów w tym 5364.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.19 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy siwy-zgr.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 52.80km
  • Teren 45.00km
  • Czas 03:05
  • VAVG 17.12km/h
  • VMAX 51.90km/h
  • Sprzęt Autorek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Piekoszów maraton czyli nieszczęścia nie chodzą parami...

Niedziela, 16 sierpnia 2009 · dodano: 17.08.2009 | Komentarze 14

...ale całymi batalionami!!!

Zaczęło się dobrze. Szybki odcinek po asfalcie, jazda w zwartej grupie, trochę nerwówki. Pierwszy podjazd w lesie i... co jest do cholery?!? Nogi odmawiają posłuszeństwa. W ogóle nie chciały mnie ciągnąć pod górę. Wyprzedzają mnie pierwsze osoby.
Jakoś jadę dalej, ale następne podjazdy przyprawiają mnie prawie o zawał serca. Wyszło spanie 2 godzin w nocy... Po prostu nie mogłem zasnąć. W mordę jeża.
Jadę dalej, przed 20 km zaliczam totalny zjazd formy. A po kilkaset metrów dalej pierwsza tego dnia guma... Siadam sobie pod drzewkiem w cieniu i zaczynam powoli zmieniać dętkę. Nigdzie mi się już nie spieszyło, miałem wszystko w d...e. Żeby było śmieszniej okazało się, że zapas mam dziurawy :D ale w zapasie łatwiej mi było znaleźć dziurę więc ją zalepiłem.
Patrzyłem ze stoickim spokojem jak mijają mnie kolejne osoby. Zamieniłem kilka słów z niektórymi. Minęła mnie też Kinga, którą dopingowałem bo "moje drzewko" było na szczycie krótkiego podjazdu asfaltowego. Kinga powiedziała, dość szczerze muszę zauważyć, że jej przykro, że złapałem gumę i pojechała dalej.
W końcu zmontowałem koło do kupy, napompowałem i ruszyłem dalej.
Pomimo dość długiego odpoczynku (około 20 minut) wcale nie było lepiej.
Jechałem na zmianę z prowadzeniem roweru. Co gorsza prowadziło się gorzej niż jechało więc później co jakiś czas zatrzymywałem się żeby odsapnąć.
Żar lał się z nieba, kolejne kilometry strasznie mi się dłużył i cholernie żałowałem, że zdecydowałem się na dłuższy 63 kilometrowy dystans. Co gorsza w tej edycji maratonów nie można zmienić dystansu w trakcie bo ludzie organizatorów wskazujący gdzie należy jechać na trasie widząc numer czarny kierują na trasę dłuższą, a numer czerwony na trasę krótszą...
No nic, jadę dalej. Nawet ulubione piosenki w słuchawkach mi nie pomagały. Na zmianę oddawałem kilka pozycji, to kogoś doganiałem.
Raz przez moment źle pojechałem i musiałem się kilkadziesiąt metrów wrócić...ale to był pikuś. Najgorsze okazało się na mecie...
Na drugim bufecie wziąłem od bardzo miłych i ładnych dziewczyn butelkę wody i wylałem ją sobie na głowę. Zabieg ten nieco pomógł bo czułem jak czerep w kasku mi się gotuje...
Za bufetem natomiast zauważyłem, że na zakrętach tył mi "pływa"... Kur...a jego mać! Druga guma! Masakra jakaś!
Jechałem tak jeszcze kawałek póki powietrze było w kole. Zatrzymałem się znowu koło jakiegoś krzaka w cieniu i zacząłem pompować. Trochę podpompowałem i pojechałem dalej. Jednak w niedługim czasie powietrza znowu ubyło.
Byłem już totalnie zrezygnowany i nie chciało mi się kleić tej dętki.
Zsiadłem z roweru i zacząłem go prowadzić. Nawet nie było gdzie zmieniać bo szedłem szutrem w polu i słońce docierało wszędzie paląc wszystko swoimi promieniami. W końcu znalazł się jakiś mały krzaczek. Stop, rower do góry nogami, wybebeszenie koła i...kurde, jak tu znaleźć coś w tej urypanej od błota oponie?!? No nic, w dupie, zmieniam tak. Jak się znowu przedziurawi to będę szedł. Obie moje dętki były dziurawe... Na szczęście zanim zabrałem się do klejenia nadjechał biker nr 290 i spytał czy chcę dętkę. Odpowiedziałem twierdząco co poskutkowało wyrzuceniem przez bikera dętki - dzięki stary! Uratowałeś mi dupę!
Poskładałem wszystko na swoje miejsce i pojechałem dalej. Odrobiłem kilka straconych pozycji i jechałem sobie powolutku w kierunku mety.
Po drodze w trawiastej drodze obok torów minąłem Pixona, który też miał pecha i złapał gumę. Dodatkowo dopadły go skurcze. Przykra sprawa.
Za torami wypad na asfalcik, na którym to mnie łapią potworne skurcze. Myślałem, że spadnę z roweru. Na szczęście udało mi się zatrzymać i porozciągać mięśnie.
Potem jeszcze kawałek szuterkami, jakimiś leśnymi ścieżkami i wjazd na metę...
Po kilku minutach wielkie zdziwienie bo po mnie wjechała Kinga, której nie minąłem na trasie. O co chodzi?!? Okazało się, że byłem najprawdopodobniej jedną z kilku osób, które przez pomyłkę źle pojechały na trasie omijając w ten sposób jeden punkt kontrolny i skracając trasę o około 10km... Przykro mi się zrobiło i głupio zarazem. Chociaż z drugiej strony się cieszę bo mam wrażenie, że nie przejechałbym tych dodatkowych 10 km.
W każdym razie napisałem maila do organizatorów o zdyskwalifikowanie mnie z wyników.

Trasa była świetna. Mnóstwo pięknych widoków, ścieżek, singielków. Niestety nie byłem w stanie docenić wszystkich jej walorów ze względu na beznadziejne samopoczucie i częste awarie sprzętu.
Mam nadzieję, że kolejny maraton w moim wykonaniu będzie lepszy.

PS.Mój zajebisty, oszukańczy czas to 3 godziny 51 minut na dystansie 52,8 km... Bez komentarza.

Widać mnie w środku zdjęcia - pomarańczowa koszulka, biało-niebieski kask.





Kategoria Zawody



Komentarze
karla76 | 10:35 czwartek, 20 sierpnia 2009 | linkuj czekam na pewną cześć roweru i wtedy mam nadzieje nadrobić dni wolne od jeżdżenia;)
pozdrowerek
ficus
| 07:32 czwartek, 20 sierpnia 2009 | linkuj Czy ja wiem, czy skurcze to od pierwszego asfaltowego podjazdu... Może, ale na prawdę trasa dała po dupie i nie tylko mnie skurcze łapały. :) A co do przebijanych dętek to też mi się powoli cierpliwość kończyła. Trzeba zainwestować w coś mocniejszego na tył, albo coś z tym systemem bezdętkowym...? W tym sezonie zdecydowałem się już nie startować ze względu na to, że wszystkie pozostałe BikeMaratony są kilkaset km ode mnie i dojazd by się kompletnie nie opłacał, a z cyklu Powerade'a jeden maraton odpada z powodu wyjazdu, a na drugi też mam daleko... Może coś lokalnie się zdarzy pojechać, a w następnym sezonie kilka zawodów z cyklu obskoczyć. ;)

Pozdrawiam!
Pixon
| 21:00 środa, 19 sierpnia 2009 | linkuj Spoko obydwaj mieliśmy pecha. W Kielcach się odegramy ;]
siwy-zgr
| 15:18 wtorek, 18 sierpnia 2009 | linkuj dzięki :) mam nadzieję, że będzie go nieco więcej na następnym maratonie.
kurcia
| 22:11 poniedziałek, 17 sierpnia 2009 | linkuj O masakra... Ja jeszcze (tfu, tfu) nie złapałam gumy na maratonie...
życzę więcej szczęścia :)
mogilniak
| 18:13 poniedziałek, 17 sierpnia 2009 | linkuj Pewnie prędzej czy później się zdecyduję. Tym prędzej im więcej takich relacji poczytam ;)
siwy-zgr
| 18:04 poniedziałek, 17 sierpnia 2009 | linkuj Jednego bakcyla już masz i żyjesz, do tego całkiem dobrze. Jeden bakcyl w tą czy w tą większej różnicy Ci nie zrobi :)
PS.Z Twoją kondycją i przebiegami miałbyś szanse na niezłe miejsca. A uwierz mi, że super jest uczucie jak czujesz, że pojechałeś dobrze. Super jest jak się kogoś na trasie wyprzedza. I w końcu super jest jak możesz się sprawdzić sam ze sobą.
mogilniak
| 17:57 poniedziałek, 17 sierpnia 2009 | linkuj No właśnie tego się boję... że złąpię bakcyla i już nie będzie dla mnie ratunku :))
No i jakoś nigdy nie czułem potrzeby zdrowej, a tym bardziej niezdrowej rywalizacji...

A o tym, że rowerzyści to świetni ludzie nie musisz przekonywac, widzę to prawie codziennie :)
siwy-zgr
| 17:48 poniedziałek, 17 sierpnia 2009 | linkuj Dlaczego masz opory? To jest na serio super sprawa. Szczególnie w maratonach, w których bierze udział mniejsza ilość osób. Atmosfera jest genialna. Pomijając niezaprzeczalny fakt, że rowerzyści, z drobnymi wyjątkami potwierdzającymi regułę, to świetni ludzie :)
Jak złapałem pierwszą gumę to zagadało do mnie parę osób w tym na oko 16-18 letnia dziewczyna (chyba to była dziewczyna) bo taki piskliwy głosik miała ;) chyba, że to chłopak przed mutacją ;) Tak czy inaczej spytała się (ta osoba ;) ) czy mam wszystko czego mi potrzeba do zmiany gumy. Ja siedząc sobie spokojnie też podopingowywałem kilka osób :)
Za drugim razem nawet nie prosiłem o tę dętkę, koleś sam zaproponował.
Na mazovii też jest ok, ale w końcowych sektorach ;)

Podsumowując - jeśli lubisz zdrową rywalizację jednocześnie uprawiając ulubiony sport to maratony są właśnie dla Ciebie :)
Spróbuj raz i wtedy będziesz wiedział :)
mogilniak
| 17:42 poniedziałek, 17 sierpnia 2009 | linkuj Raz z górki raz pod górkę, ale najczęściej pod... cóż życie. Czasem trzeba miec pecha, by przy innej okazji dopisało szczęście :) Trzeba z optymizmem patrzec w przyszłośc :)

Ja tam nadal nie mogę się jakoś skusic na maratony...
siwy-zgr
| 13:32 poniedziałek, 17 sierpnia 2009 | linkuj Eee bardziej niż do kolejnego maratonu zniechęciło mnie to do jeżdżenia w ogóle... ;)
A tak serio to uświadomiłem sobie wczoraj kilka rzeczy, z których wcześniej nie do końca zdawałem sobie sprawę. Między innymi zweryfikowałem moje przekonanie o własnej kondycji lub też jej braku ;)
Wręcz przeciwnie, mam chęć wystartować w kolejnym maratonie i pojechać go lepiej niż ten żeby szybko zapomnieć o tej wpadce.
Galen
| 13:26 poniedziałek, 17 sierpnia 2009 | linkuj O shit ale Cię kombo dorwało. Taki start może skutecznie zniechęcić do maratonów. Aż żałuję, że przeczytałem bo noszę się z zamiarem pierwszego startu w najbliższym czasie :]

Pozdrawiam!
siwy-zgr
| 12:15 poniedziałek, 17 sierpnia 2009 | linkuj niefart to mało powiedziane... :)
MKTB
| 12:08 poniedziałek, 17 sierpnia 2009 | linkuj No to rzeczywiście bracie miałeś niefart. Powodzenia na przyszłość :)!
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!