Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi siwy-zgr z miasteczka Zgierz (Staffa). Mam przejechane 29627.04 kilometrów w tym 5364.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.19 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 5527 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy siwy-zgr.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2009

Dystans całkowity:574.20 km (w terenie 190.50 km; 33.18%)
Czas w ruchu:54:46
Średnia prędkość:10.48 km/h
Maksymalna prędkość:63.40 km/h
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:24.97 km i 2h 22m
Więcej statystyk
  • DST 4.50km
  • Czas 22:23
  • VAVG 0.20km/h
  • Sprzęt Autorek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z dworca PKP Warszawa Zachodnia do domku #2

Wtorek, 7 lipca 2009 · dodano: 14.07.2009 | Komentarze 2

Tak długo jechałem bo z plecakiem, który ważył chyba ze 20kg (w środku m.in. laptop) i torbą na kierownicy. Dobrze, że nie padało wtedy...




  • Temperatura 0.0°C
  • Sprzęt Autorek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tam gdzie jeżdżenie na rowerze górskim nabiera większego sensu...

Niedziela, 5 lipca 2009 · dodano: 16.07.2009 | Komentarze 7

...dzień 3-ci, ostatni.
Były plany żeby jeszcze 3-ciego dnia pojeździć troszkę, ale deszcz, który spadł w nocy skutecznie zniechęcił nas do jakichkolwiek aktywności w terenie. Wizja uwalenia się w błocie od stóp do głów nie była zbyt fajna. Dodatkowo doszłoby jeszcze mycie rowerów. Poza tym owy deszcz zmoczył nam buty, które wystawione na schody przed domem miały w nocy wyschnąć :) Także z jazdy nici. Postanowiliśmy udać się nad Wodospad Kamieńczyka ponieważ pierwszego dnia (w piątek) był zamknięty. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy. Najpierw oczywiście wielkie śniadanie ;) i równie wielkie pakowanie. O mały włos zapomniałbym bidonu i kasku (dzięki Adam, raz jeszcze).
Wodospad zrobił na mnie ogromne wrażenie. Zresztą co ja będę gadał, wystarczy spojrzeć na zdjęcia:




To sem ja :)

Niestety innego koloru kasków nie mieli, a w czerwonym ewidentnie nie jest mi do twarzy ;)

Tu Adam prezentujący pochyłość zjazdu z dnia pierwszego, tego na którym dobiłem tylne koło.

A to takie miejsce, które mi się spodobało

Poniższe zdjęcie specjalnie zamieszczam w powiększeniu żeby wyraźnie było widać jakie auto przez dłuższą chwilę za nami jechało ;)

Niestety mając na uwadze dobro naszych rowerów musieliśmy odpuścić sobie wyścig :P

Po drodze do domu postanowiliśmy zajrzeć do Książa i obejrzeć zamek, który tak mocno jest "reklamowany" wzdłuż trasy. Faktycznie, ładne to to ;)

Korzystając z okazji, że z Książa do Wałbrzycha jest tylko kilka kilometrów, postanowiliśmy odwiedzić towarzysza Tobo z fr.org.

Pomacaliśmy trochę jego ptaszka ;) - ku ścisłości niebieski Ibis Mojo ;), pogadaliśmy troszkę po czym wpakowaliśmy się w białą strzałę i...
jakieś 7 godzin, kilkaset kilometrów (ok. 360), kilkadziesiąt piosenek, kilkaset ml płynów (wypitych i wydalonych ;) ) później byliśmy na miejscu :) w płaskiej jak stół i szarej jak papier toaletowy Łodzi.

-= THE END =-




  • DST 60.20km
  • Teren 55.00km
  • Czas 04:39
  • VAVG 12.95km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Sprzęt Autorek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tam gdzie jeżdżenie na rowerze górskim nabiera większego sensu...

Sobota, 4 lipca 2009 · dodano: 16.07.2009 | Komentarze 6

...czyli GÓRY, a konkretnie Izery z małą dawką Karkonoszy...Może jednak po kolei.

Budzik zadzwonił o 8 rano. Gdyby się dało pospalibyśmy pewnie dłużej, ale nie po to przejechaliśmy 360 km żeby spać.
Zerwaliśmy się na nogi i zaczęliśmy przygotowania do wyjazdu. Okazało się jednak, że mamy mało prowiantu i picia. W związku z tym wskoczyliśmy w autko i zjechaliśmy niemalże bez używania pedału gazu do Szklarskiej w celu zanabycia odpowiednich artykułów spożywczych.
Z powrotem spaliliśmy już nieco benzynki bo podjazd nie dość, że dość stromy to jeszcze o długości nieco ponad 6 km. W domu szybkie pakowanie i w drogę!

Najpierw tzw. "samolot".

Podejrzewam, że nazwa wywodzi się od tego, że po prostu samemu się leci ;) Leciało się istotnie dość szybko, na tyle szybko, że w pewnym momencie katapultowałem się z trasy i wleciałem w rów ;) Nie nadążyłem z wybieraniem zakrętów, a dodatkowo na tym feralnym było małe podbicie. Myślałem, że ja i rower nie wyjdziemy z tego cało, okazało się jednak, że jesteśmy „twardej dupy” i obyło się bez ofiar w ludziach i sprzęcie ;) Później Adam wyhaczył glebę na jakimś korzeniu i została mu pamiątka po spotkaniu z mamusią ziemią ;) W końcu „samolotem dolecieliśmy” do schroniska Orle. Gdzieś po drodze cyknęliśmy sobie jeszcze fotki nad rzeczką Izerą na granicy Polsko – Czeskiej.

Później dla lansu Adam przejechał przez mniejszy dopływ Izery

Ja tylko umoczyłem koło bo nie chciałem na początku wycieczki "myć" łańcucha wodą ;) - a obok był mostek ;)


Tym sposobem dojechaliśmy do Chatki Górzystów. Niestety nie spróbowaliśmy słynnych naleśników ponieważ byliśmy świeżo po dużym śniadaniu. Nic straconego - będzie dodatkowy powód żeby jeszcze kiedyś tu wrócić :)
Jeszcze mały postój na fotkę:

A za chatką szybki myk na żółty szlak i znowu fotka:

Kawałek dalej żółty szlak zmienił się w piękną ścieżynkę wiodącą w górę pośród krzaczków jagód - coś pięknego.

.

Później ominęliśmy jakąś jego część bo Adam stwierdził, że jest praktycznie nieprzejezdna. Na mapie wynaleźliśmy jakąś inną drogę "polną lub leśną" - według mapy. Skręciliśmy więc w nią. Na początku nie było źle, ale niedługo z drogi zrobiło się bagno. Zawróciliśmy by na rozwidleniu, które mijaliśmy po drodze odbić w prawo miast jechać w lewo. Tu już było znacznie lepiej. Stosunkowo twarde podłoże, biorąc pod uwagę, że po ścieżynce tej albo płynął strumyczek, albo spływała jakaś woda deszczowa. W każdym razie jechało się ciężko, ale i ciekawie :) Po kilkudziesięciu metrach wjechaliśmy na niesamowicie gładki i równy szuterek :) Ten ciężki odcinek żółtego szlaku sprawił, że stęskniliśmy się za łatwymi drogami :)
Rzeczonym szuterkiem pomknęliśmy przed siebie dojeżdżając do rozwidlenia dróg - Przełęczy Łącznik. Tu nastąpił krótki odpoczynek połączony z obserwowaniem różnych ludzi. Zwracaliśmy między innymi uwagę na ludzi, którzy wyjeżdżali zza zakrętu trasy, którą zaraz mieliśmy pokonać - na szczyt Smerk.
Byli to ludzie na trekingach, rodziny z wózkami dziecięcymi. Takie widoki pozwoliły nam na krótką chwilę uwierzyć, że to co nas czeka za tym zakrętem będzie bułką z masłem, nie było...
Ścieżka była usiana kamieniami różnych rozmiarów, uskokami sprawiającymi szczególne problemy mi jako, że nie miałem tylnego zawieszenia, oraz przepływającymi strumyczkami czy też stojącą w kałużach wodą.
Jednak daliśmy radę. Po drodze nawet minęliśmy dwóch kolesi na jakichś pr0 leciutkich rowerkach. Widocznie było ich stać tylko na rowery, na robienie formy czasu zabrakło :P (Wiem, złośliwy jestem :) )
Adam czekając na mnie gdzieś po drodze zrobił mi fotkę gdy nadjeżdżałem:

Wdrapaliśmy się na wieżę widokową by uskutecznić małą sesję zdjęciową. Oprócz jednego zdjęcia inne nie wymagają komentarza - stay tuned :)


Na tym zdjęciu nie pokazuję niczego wulgarnego. Po prostu akurat środkowymi palcami pokazuję "Patrzcie jaki mam fajny kask i okulary" :D

Widoczek #1

WIdoczek #2

Widoczek #3

Widoczek #4

Widoczek #5

Widoczek #6

Widoczek #7

Nasze wspaniałe rumaki

Nasze wspaniałe rumaki z bliska

Ja wertykalnie ;) Chciałem BOKIEM ominąć trudniejszy odcinek trasy... Nie udało się ;)

Get down, get down... ;) Dużo ich było, zapomniałem policzyć :)

Ze Smerka udaliśmy się zajebistym, kamiennym zjazdem (52 km/h YEAH BABY!!! ) w dół do do schroniska na Stogu Izerskim gdzie Adam zakupił nieprzyzwoicie drogą wodę mineralną i colę za 16 zł!!!
Tam w oddali widać drogę, którą niedługo będziemy jechać:

Konsumpcja drogich trunków :)

Widoczek:

Ze schroniska udaliśmy się czerwonym szlakiem na Sine Skałki. Było ciężko, mokro i błotniście.
O tak! ->

.

.

.

Później krótki aczkolwiek bardzo ciekawy zjazd i postój na pamiątkowe foto Adama plus jakiś widoczek:

.

Jedynym miłym akcentem (oprócz jazdy samej w sobie ;) ) była piękna niewiasta o cudownie głębokich, niebieskich oczach, na widok której serce me zabiło szybciej i wzrosła kadencja ;) Niestety owa dziewoja szła ze swym bojfrendem więc żaden flirt ani romans, tym bardziej, w grę nie wchodziły :)
W między czasie Adam wyłapał piękną glebę wprost w wielką kałużę błota. Później opowiadał mi co i jak i oto fotka z potwierdzająca tą opowieść no i efekt gleby:

Później o mały włos ja zrobiłbym to samo, ale na szczęście w porę udało mi się wypiąć i ewakuować z roweru. Stwierdziłem, że odejdę kawałek od feralnego miejsca i poczekam co by zobaczyć jak z tą pułapką poradzi sobie Adam. Nadjechał po chwili i...sruuu, przednie koło wskoczyło mu prawie po oś do grząskiego błota, ale tym razem się nie wywalił. Ja za to przewróciłem się ze śmiechu na trawę za mną i przez chwilę nie mogłem się podnieść ;)
Później powtórzyłem ten numer z czekaniem za całkowicie nieszkodliwą plamą błota co mocno już wzmogło czujność Adama :) ale sam sprawdził, że blefowałem ;)
W końcu po trudach trasy dojechaliśmy na pewną polankę gdzie jakiś pan pytał się nas o drogę. Adam pokierował go gdzie trzeba i mogliśmy w spokoju oddać się uciechom cielesnym... Oups...to nie ta bajka ;) Uwaliliśmy się na pobliskiej ławce i dogorywaliśmy, ale ciągle bacznie nasłuchiwaliśmy, czy z którejś strony nie nadejdą jakieś gimnazjalistki :P
Jak już wróciły nam siły i chęć do dalszej drogi zwlekliśmy się z rzeczonej ławeczki, wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy zdobyć szczyt Sine Skałki (1122 m.n.p.m.).
Z początku było w miarę dobrze - podjazd jak każdy inny. Stosunkowo równy szuterek i niezbyt duże nachylenie. Niestety czekało nas coś znacznie gorszego - około 200 metrowy odcinek trasy gdzie wzniesienie drastycznie wzrosło. Ten podjazd nas zmasakrował. O ile na technicznych odcinkach prowadzących pod górę Adamowi było dużo łatwiej na jego bujanej maszynie, o tyle na tym podjeździe pokazałem mu gdzie raki zimują :) uzyskując znaczne wyprzedzenie. Nie zrobiłem tego na złość tylko tak mi się po prostu dobrze jechało. Poza tym jak już wjechałem i odzyskałem czucie w obolałych nogach, szybko położyłem się na ziemi by zrobić Adamowi fajną fotkę, niestety tylko telefonem, jak zmaga się z podjazdem. Jak tylko wydobędę ją z telefonu to zamieszczę ją tutaj.
Kiedy już nasza wesoła dwuosobowa gromadka była na szczycie w komplecie zaczęła się sesja fotograficzna. Oto jej wyniki:

.

.
.
.
Następnie ja się troszkę lansowałem do aparatu ;)

I jeszcze troszkę :) PS. Tam naprawdę było stromo!
.

Jeszcze trochę widoczków:

.

.

.

Z Sinych Skałek kolejnym wypasionym tego dnia zjazdem udaliśmy się do Kopalni Stanisław i tam zrobiliśmy jeszcze jeden mały postój na parę fotek i pogaduszki z 3 osobową grupą bikerów.
Moja piękna bestia :)

Później drogą przez Zwalisko wjechaliśmy na Wysoki Kamień. Na jednym ze zjazdów udało mi się dobić amortyzator na tyle mocno, że do ziemi docisnąłem też obręcz w wyniku czego złapałem kapcia. Uderzenie było na serio silne bo później przez parę godzin bolały mnie nadgarstki. Na szczęście radość z jazdy w tak niesamowitych terenach skutecznie uśmierzała ból.
Ta fotka nie wymaga komentarza :)

Na górze zrobiliśmy kilka fotek i ustaliliśmy szczegóły dotyczące dalszej trasy.
..
.
Zapadła decyzja, że jedziemy dalej...W DÓŁ - YEAH BABY!!! ;)
Zjeździk był, co tu dużo mówić, ZAJEBISTY :) miodny, cudowny, niesamowity, genialny, ekhm...wyjebany w kosmos :) W paru miejscach miałem śmierć w oczach :P , parę razy myślałem, że nie zmieszczę się w zakręcie i ogólnie full adrenalinowy wypas :)
W jednym miejscu zostawiłem po sobie ślad, który dał Adamowi do myślenia jak szybko musiałem "nakurwiać" :) ("No to zjechaliśmy. Ja jechałem szybko, on jak zwykle nakurwiał :)" - nie ma w tym ani grama przesady ;)
Na dole poczekałem na Adama na ławeczce. Z ciekawości włączyłem stoper żeby sprawdzić jak długo po mnie przyjedzie. 2 minuty :) Tłumaczył się potem, że zatrzymał się na robienie zdjęcia więc jest usprawiedliwiony ;)
Z Zakrętu Śmierci pojechaliśmy trasą rowerową numer 3 do naszej haciendy w celu odwkaszenia i spożycia jakiegoś jedzonka.
Wieczorem odbyło się ognisko integracyjne z pewnymi bardzo miłymi ludźmi ze Szczecina. Rozmowy, grillowanie, piwko - bardzo przyjemnie spędziliśmy ten ostatni wieczór naszego wyjazdu.

Tu pozwolę sobie wrzucić dokładniejszą traskę z bloga Adama:

TRASA: Jakuszyce-Leśniczówka - Przełęcz Szklarska (886 m.n.p.m.) - "Samolot" - Orle - Chatka Górzystów - [Droga Borowinowa] - Izerskie Bagno - Suchacz (917 m.n.p.m.) - Przeł. Łącznik (1066 m.n.p.m.) - Smrk (1124 m.n.p.m.) - Przeł. Łącznik (1066 m.n.p.m.) - Stóg Izerski (1107 m.n.p.m.) - Świeradowiec (1002 m.n.p.m.) - Polana Izerska - Podmokła (1001 m.n.p.m.) - Szerzawa (975 m.n.p.m.) - Rudy Grzbiet (945 m.n.p.m.) - Mokra Przełęcz (940 m.n.p.m.) - Rozdroże pod Kopą - Sine Skałki (1122 m.n.p.m) - Kopalnia Stanisław (1080 m.n.p.m.) - Rozdroże pod Izerskim Garbem (1018m.n.p.m.) - Zwalisko (1047m.n.p.m) - Rozdroże pod Zwaliskiem - Wysoki Kamień (1058m.n.p.m.) - Kozie Skały (1012m.n.p.m.) - Czarna Góra (965 m.n.p.m.) - Zakręt Śmierci (755 m.n.p.m.) - Domek Wesołych Kolejorzy - Bagnisko - Jakuszyce-Lesniczówka

-= THE END =-




  • DST 41.00km
  • Teren 36.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 13.67km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Sprzęt Autorek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tam gdzie jeżdżenie na rowerze górskim nabiera większego sensu...

Piątek, 3 lipca 2009 · dodano: 06.07.2009 | Komentarze 5

...czyli GÓRY, a konkretnie Izery z małą dawką Karkonoszy...Może jednak po kolei.
Jakieś 2 tygodnie temu Adam zaproponował mi ten wyjazd. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba od razu powiedziałem, że na 90% się zgadzam o ile sesja w szkole pozwoli.
Chyba podświadomie dałem radę z zaliczeniami i egzaminami bo po 1 weekendzie sesji miałem już wszystko zdane i z niecierpliwością czekałem na wyjazd.
O 5.30 z minutami zauważyłem Adama przemykającego przed moim blokiem w samochodzie. Szybko złapałem za telefon i zadzwoniłem do niego by poinformować żeby zawrócił. Po chwili był już pod klatką. Spakowaliśmy mandżur i w drogę :)


Jakieś 6 godzin, kilkaset kilometrów (ok. 360), kilkadziesiąt piosenek, kilkaset ml płynów (wypitych i wydalonych ;) ) później byliśmy na miejscu :)
Nie traciliśmy czasu, od razu po zameldowaniu w pokoju przebraliśmy się i wskoczyliśmy na rowery.
Adam-przewodnik poprowadził nas na początek szutróweczką, która zaczynała się na przeciwko naszego domku, do Domku Wesołych Kolejarzy, a następnie skierowaliśmy się do Wodospadu Kamieńczyka. Niestety na miejscu okazało się, że akurat tego dnia trwa remont i zwiedzającym wstęp wzbroniony.
Nieco zawiedziony wsiadłem na rower, ale za chwile humor miał poprawić mi ten oto zjazd:

Pokonałem go, co tu dużo mówić, szybko :) Na tyle szybko, że turyści uciekali, a mnie ten fakt dodatkowo dodawał frajdy i powodował, że wielki banan nie schodził mi z twarzy :D I nawet fakt, że złapałem gumę w tylnym kole (wyraźnie czułem, jak na jednym z kamieni dobiłem dupą tył) nie był w stanie popsuć mi niesamowitego wrażenia jakie zrobił na mnie ten zjazd, co zresztą widać na poniższym zdjęciu:

Podczas zmieniania gumy poczuliśmy jakiś swąd i oboje sprawdzaliśmy tarcze i zaciski, ale to nie to...Okazało się, że to oscypki z grilla ;)
Szklarska Poręba najwyraźniej była gotowa na nasz przyjazd bo nikt nie był zdziwiony jak wpadliśmy rozpędzeni do jakichś 62 km/h :D Od razu udaliśmy się do pizzerii, którą zarekomendował Adam. Faktycznie, była dobra, ale bez sosów ;)
Po posiłku zjechaliśmy w dół na zielony szlak, którym mieliśmy udać się w kierunku drugiego tego dnia wodospadu - Szklarki.
Jeszcze nigdy nie jechałem rowerem po czymś takim...Ciekawa, techniczna traska, urozmaicona korzeniami, kamieniami i głazami...Żałowaliśmy wtedy oboje, że nie mamy kamery montowanej na kask bo filmik byłby niesamowity. Jednak najlepsze i tak było jeszcze przed nami - czarny szlak :) Tu z kolei do wspomnianych wcześniej korzeni, kamieni i głazów doszły przejazdy przez strumyki :) Wokół pełno pieszych turystów, którzy podziwiali nas zmagających się z trudami trasy. Jak tylko mijaliśmy jakieś fajne gimnazjalistki napinałem mięśnie, ale nie udało mi się nic poderwać. Chyba nie lecą na hard tail'e ;) Adam pewno mułów nie prężył bo w domu ktoś na niego czekał... ;)
Zjechaliśmy czarnym szlakiem i wpadliśmy z powrotem na zielony. Co najmniej tak samo fajny technicznie, ale jeszcze bardziej malowniczy niż czarny. Po jednej stronie szumiący potok, a po drugiej zbocze góry, a gdzieniegdzie gołe, wysokie skały - coś pięknego.


A tu ja :)

A tu zdjęcie do jakiegoś katalogu rowerowego ;)

Tak sobie wolno jadąc raz pod górę, raz w dół, a raz po płaskim dojechaliśmy do wodospadu Szklarki:

A tu ja :)

Po drodze mieliśmy jeszcze z 2 postoje na fotki i usunięcie małej usterki w moim rowerze. Niestety fotki z moim udziałem są nieco rozmazane.



Następnie udaliśmy się do kopalni kwarcu "Stanisław", a tam, z racji widoków, postanowiłem się nieco polansować ;)

Po wygłupach przyszła chwila na odpoczynek i refleksje...

A to budynki kopalniane:

Oraz widoczek na naszą kwaterę (czerwony dach z lewej):

Po zajechaniu na kwaterę ogarnęliśmy się, zjedliśmy coś, pogadaliśmy o tym i o tamtym, a następnie zabraliśmy się do spożycia napoju odkwaszającego w towarzystwie naszych kochanek :) W końcu im też trzeba poświęcić chwilę, tak dzielnie woziły nas cały dzień.

Wyobraźnia pobudzona chmielowym napojem doprowadziła do powstania TEGO ;) :