Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi siwy-zgr z miasteczka Zgierz (Staffa). Mam przejechane 29627.04 kilometrów w tym 5364.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.19 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy siwy-zgr.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 61.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 02:56
  • VAVG 20.80km/h
  • Sprzęt Autorek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mazovia MTB Maraton Warszawa

Niedziela, 31 maja 2009 · dodano: 31.05.2009 | Komentarze 5

Nie mogłem spać pół nocy. Budziłem się co godzinę i nie mogłem zdzierżyć, że jeszcze tyle czasu do 8.30, o której to godzinie mieliśmy z Kingą wstać i zacząć się szykować. Jak się później okazało było to zdecydowanie za późno... ;)
W końcu nadeszła godzina zero. W 2 pokojach odezwały się dwa telefony, niemal jednocześnie dając znak do zerwania się z łóżek.
Poranne powitanie, herbatka, pierwsza wymiana zdań. Zaczynamy się powoli szykować.
Trochę za wolno. Zostawiliśmy postawieni w stan alarmu po telefonie jakiegoś kolegi Kingi, który oznajmił, że już od 10.15 zaczyna się ustawianie w sektorach...Kinga zaczęła robić jajecznicę, a ja musiałem jeszcze zmienić dętkę w rowerze siostry - wszystko na biegu. Nawet jedliśmy na stojąco :)
Później miałem jeszcze dylemat jak spakować wszystkie potrzebne mi rzeczy, ale jakoś dałem radę.
Wskoczyliśmy z maszynami do windy i szybko w dół. Od razu po wyjściu z bloku narzuciłem szybkie tempo. Miałem dodatkowy powód by się spieszyć - internetowa rezerwacja maratonu nie zadziałała i musiałem zanieść dowód wpłaty osobiście do biura zawodów. Na szczęście zdążyliśmy i obyło się bez problemów. Kindze udało się nawet wejść do swojego sektora. Ja nie miałem problemów z wejściem do dziesiątego ;)
3...2...1...0...i Start!
Powoli przesuwaliśmy się do przodu, aż w końcu nadeszła kolej na start najbardziej licznego i elitarnego spośród wszystkich sektorów - dziesiątego! :D
Poszliiiiiiiiiii!!!! :)
Wystartowałem ostro. Chciałem od razu na początku wyminąć wszystkich dużo gorszych od siebie żeby później na trasie mieć spokój. Wiedziałem, że w kampinosie będzie dużo single tracków i wyprzedzanie będzie utrudnione.
Na asfalcie zaraz za startem grzałem koło 45 km/h zupełnie nie czując tej prędkości. Chyba poranne nerwy i adrenalina zrobiły swoje :)
Wyprzedzałem wszystkich równo, jak leciało :) Nie wiem czy wtedy ktoś mnie wyprzedził, chyba nie, a jeśli nawet to najwyżej kilka osób.
Póki był asfalt starałem się nie zwalniać i wypracować sobie jak najlepszą pozycję przed wjazdem do lasu w Lipkowie.
Z powodu wcześniejszych deszczy na polach przed lasem było trochę błota, ale stawka się trochę rozstrzeliła i można było spokojnie wymijać co gorsze kałuże.
Wjazd do lasu przez strumyczek miałem obcykany - przejechałem po kamieniach z lewej, uniknąłem w ten sposób zamoczenia przerzutki już na początku maratonu ;)
Później w sumie dużo się nie działo. Nie licząc zatoru na 9-10 km przy ogrodzeniu. Był to czas na nawiązanie kilku znajomości :)
Jak już wszystko ruszyło znowu zacząłem wyprzedzać. Grzałem ile natura dała :)
Było stosunkowo łatwo. Trasa prosta, bez oszałamiających podjazdów, momentami tylko jakiś większy piasek... Do czasu...
Mniej więcej po przejechaniu 2/3 trasy zaczął kropić deszczyk, jeszcze wtedy deszczyk... Podziałał orzeźwiająco na lekko zmęczone już ciało :) Następnie zaczęło padać mocniej, a do opadu doszły grzmoty i błyskawice.
Drogi, nawet te ubite, zaczęły zamieniać się w ślizgawki - trzeba było uważać żeby gdzieś nie wyglebić. Po pewnym czasie jazdy w takich warunkach coś zaczęło się dziać z tylną przerzutką, zaczęła wciągać łańcuch. Co kilkadziesiąt obrotów do przodu musiałem zrobić ćwierć obrotu w tył żeby odblokować zaklinowany łańcuch. Bałem się, że zaklinuje się w momencie jak będę gdzieś dociskał mocniej i go zerwę albo zmielę przerzutkę, ale...na strachu poprzestałem. Nawet nie mogłem oderwać wzroku od drogi żeby spojrzeć na nią i zobaczyć co się dzieje. Postanowiłem nie zatrzymywać się i zaryzykować. Zbyt dużo miałem do stracenia... :)
Zaczęły się skurcze. Nie moglem dokręcać na stojąco bo mięśnie łydek i ud odmawiały wtedy posłuszeństwa. Bałem się wtedy, że nie dam rady dojechać do mety. Wiedziałem już, że pojechałem za ostro i konsekwencje tego mogą być niezbyt miłe.
Jakoś dawałem radę. W zasadzie dobrze, że zrobiło się błoto. Nie można było jechać tak szybko, więc troszkę odpocząłem. Najgorsze były zaparowane i zabłocone okulary. Świata przez nie nie było widać. Jechałem jak przez mgłę widząc tylko ogólny zarys trasy i gościa parę metrów przede mną - śmieszne, ale trochę niebezpieczne.
A później nadeszło coś czego w najgorszych koszmarach sobie nie wyobrażałem...Około pięciuset metrowy odcinek błota głębokiego po kostki...To była katorga. Koła obklejały się tą mazią blokując się o koronę amortyzatora i łączenie tylnych widełek. Nie miałem już siły go pchać. Wtedy miałem straszny kryzys... Zatrzymałem się na chwilę, resztką sił podrzuciłem rower do góry i otrząsnąłem go z błota uderzając tylnym kołem o ziemię. Trochę pomogło. Oparłem go o drzewo, wyciągnąłem bidon i wypiłem chyba połowę. To mnie troszkę postawiło na nogi. Złapałem maszynę i poszedłem dalej...
Później było już na tyle dobrze, że można było wsiąść na rower i "normalnie" jechać. Chyba już wtedy nie miałem klocków hamulcowych i hamowałem samymi blachami :) ale hamowałem więc nawet się tym nie przejąłem specjalnie.
Za kilka km pokonałem ostatni skręt w prawo wyjeżdżając na prostą przed metą...Zebrałem się w sobie, zmieniłem przełożenie i zdecydowałem się powalczyć o kilka ostatnich sekund. Przejechałem w fontannie wody tryskającej spod kół.
Jak się później okazało pan Zbyszek Kowalki zrobił mi genialne zdjęcie w chwilę po przejechaniu mety, z którego strasznie się cieszę - świetna pamiątka niezapomnianych przeżyć...





Komentarze
marysia
| 13:48 sobota, 6 czerwca 2009 | linkuj Aha, zapomniałam dodać, że szczegóły historii z oszukaniem mojego wujka są u mnie w opisie wycieczki z 9 maja.
marysia
| 13:28 sobota, 6 czerwca 2009 | linkuj Już kilka ładnych razy zdarzyło mi się na być na twoim blogu, więc nie był to pierwszy raz :) A co do wycieczki to trochę się boję, że wypluje z wami wszystkie bebechy :) a was już nie da się tak ładnie nabrać na zepsuty widelec, jak mojego wujka. Ale Adam już mnie poinformował, że jedziemy, więc jedziemy :)
siwy-zgr | 22:09 piątek, 5 czerwca 2009 | linkuj A tak na marginesie to witam po raz pierwszy na moim blogu :) Nie dorównuje on Waszym (Twojemu i Adama), ale staram się jak mogę żeby od czas do czasu zamieścić coś ciekawego :)
PS.Za tydzień w weekend mam wolne, Wy chyba też? Może jakaś wspólna wycieczka?
siwy-zgr | 22:04 piątek, 5 czerwca 2009 | linkuj hehehe :) Chyba wiem do czego pijesz i to nie jest to! :) heheheh :))) (sie usmialem :) )
marysia
| 18:24 piątek, 5 czerwca 2009 | linkuj Ładne zdjęcie itd... Ale zastanowiło mnie jedno. Co to jest "poranne powitanie"? :)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!