Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi siwy-zgr z miasteczka Zgierz (Staffa). Mam przejechane 29627.04 kilometrów w tym 5364.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.19 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 5527 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy siwy-zgr.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2009

Dystans całkowity:856.60 km (w terenie 234.10 km; 27.33%)
Czas w ruchu:28:12
Średnia prędkość:14.11 km/h
Maksymalna prędkość:50.00 km/h
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:38.94 km i 4h 01m
Więcej statystyk
  • DST 40.00km
  • Czas 02:15
  • VAVG 17.78km/h
  • Sprzęt Autorek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazd po wycieczce.

Niedziela, 3 maja 2009 · dodano: 07.05.2009 | Komentarze 0

Korzystając z zaproszenia pewnej uroczej bikerki wrzuciłem laptopa do plecaka i pojechałem do Łodzi.
Kupiliśmy piwko, zrobiliśmy grilla, a później ćwiczyłem wielozadaniowość wykonując prezentacje do pracy i równocześnie prowadząc interesującą konwersację z Kingą.




  • DST 207.30km
  • Teren 8.00km
  • Czas 08:50
  • VAVG 23.47km/h
  • Sprzęt Autorek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wody szum, ptaków śpiew, duży bunkier pośród drzew... ;)

Sobota, 2 maja 2009 · dodano: 03.05.2009 | Komentarze 15

Sobotni poranek, dobrze mi znana melodia (Lost Prophets - Start Something) ostrą gitarową wejściówką stawia mnie na nogi - pora wstawać i ruszyć na spotkanie z przygodą.
Prysznic orzeźwia i wyostrza przytępione snem zmysły, śniadanie pobudza resztę organizmu do działania. Jeszcze zakupy, pakowanie i można wskoczyć na siodło Pisarza.
Umawiam się z Pixonem, że spod jego domu pojedziemy razem więc muszę przycisnąć bo jestem lekko spóźniony. Mijam ludzi, samochody, muzyczka w słuchawkach motywuje do szybszego kręcenia.
Nim zdążyłem się obejrzeć wjeżdżałem już do lasku oddzielającego Łódź od Zgierza. Szybki telefon do Pixona i już wiem, że leniwa dupa się spóźni. Ustalamy więc, że jeśli da rade to dogoni mnie po drodze, a ja powoli dojadę na miejsce spotkania.
Tam spotykam czekającego Silenoza. Po chwilo dojeżdża Pixon, a w chwilę po nim Tomek. W zasadzie ekipa już w komplecie. Dzwonimy jeszcze do Muchy, ale on podobno niedysponowany. Jedziemy więc po ostatnią osobę naszej drużyny - Kingę. W pełnym już składzie ruszamy w drogę, na południę, kierując się na Tomaszów.
Nieopodal Woli Rakowej pierwszy króciutki postój na uzupełnienie zapasów wody. Przy okazji na-rowerowy fotograf Pixon strzela pamiątkowe foty.

Jedziemy dalej, żeglując po asfaltowej rzece ciągnącej przez pola.

Droga prosta i mało wymagająca dlatego też postanawiam dokonać...czegoś... ;)

Za Czarnocinem zatrzymujemy się w przydrożnym sklepiku na małe zakupy i posiłek.

Spod sklepu ruszamy do Wolborza na spotkanie z Przemkiem (aka Premier2 z fr.org) po drodze przejeżdżając przez Baby i Lubiatów.
Oczywiście wszystkim humor dopisuje, a to z kolei sprzyja robieniu wesołych zdjęć:

Styl żurawia? Ptaki w locie? Ciężko stwierdzić ;)

W ostatniej chwili z Marcin pokazał swoje prawdziwe, szatańskie oblicze. Teraz już wiem dlaczego, pomimo obecnie najcięższego roweru, pocinał jak szalony. Jak się ma konszachty z samym Lucyferem...Pewnie zaprzedał duszę za nowy rower i napęd ;)
Przed Wolborzem Przemo dzwoni by przenieść miejsce spotkania na Smardzewice i tam też się teraz kierujemy. Po drodze przejeżdżamy przez kipiące turystami Borki i spotykamy Przemka czekającego na Nas przed tamą. Szybka pamiątkowa fotka i ruszamy dalej w drogę.
Kolejnym celem naszej wycieczki były Niebieskie Źródła.
Przy okazji ekipa się trochę nawodniła i zaaplikowała sobie dawkę węglowodanów.
Z Niebieskich Źródeł wyruszyliśmy do Wąwała. Po drodzę, w Ciebłowicach Dużych natrafiliśmy dość niecodzienny widok...

Zatrzymaliśmy się by rzucić okiem na to cudo. Następnie ruszyliśmy do Spały.
Na chwilę zamieniłem się z Pixonem i pobawiłem się w fotografa:

Peleton

Osiągnęliśmy cel!

Na postoju dwóch Marcinów zajęło się ujarzmianiem żubra
Pixon zdecydował się nawiązać z nim bliższą znajomość i dosiadł go. Korzystając z faktu zrobiliśmy sobie zdjęcie z zakochaną parą. PS.Zdecydowanie był to Pan Żubr...(proszę o komentarze ;) )

Ponieważ pora była jak najbardziej obiadowa z czeluści swojego plecaka wyjąłem pieczone nóżki kurczaka :D

Mmmm...pyszne :)
Obdzieliłem mojego imiennika nóżkami i zaczęliśmy posiłek.
Reszta ekipy nie chciała skosztować pysznego kurczaczka.
Prawdę powiedziawszy 3 nóżki, które zjadłem, ledwo mnie posmyrały po żołądku i całe szczęście, że udaliśmy się do Tomaszowa Mazwowieckiego na pizzę...
Jednak najpierw odwiedziliśmy bunkier kolejowy w Konwece. Wszedłem tylko ja z Łukaszem bo współtowarzysze podróży już mieli przyjemność zwiedzać muzeum.
W środku średnio ciekawie. Za mało eksponatów jak na bunkier liczący zdaje się 380 metrów długości. Interesującyechnicznym i tam też cyknęliśmy sobie pamiątkową fotę.

Po dojechaniu do Tomaszowa musiałem użyć opatentowanego przez Adama systemu GPS (Gębą Pytaj Spotkanych) w celu odnalezienia drogi do pizzerii.
Na miejscu złożyliśmy zamówienie, które biorąc pod uwagę ilość ludzi w pizzerii, zostało dość szybko zrealizowane. Zatem zabraliśmy się do jedzenia:

Po krótkim odpoczynku i kilku łykach złocistego napoju ruszyliśmy w kierunku Smardzewic. Po drodze mijaliśmy po obu stronach drogi kopalnię piasku - Biała Kopalnia.

Świetny widok
Tomek chciał się założyć, że zjedzie ze zbocza kopalni. Powiem szczerze, że bardzo chciałbym to zobaczyć, ale tak samo ja i inni lubimy Tomka i dlatego po chwili podpuszczania go odradziliśmy mu ten pomysł. Szkoda...jego roweru ;)
Skoro jeden głupi pomysł nie przeszedł chłopaki wpadli na kolejny - wyścig.
Kto ostatni nad zalewem w Smardzewicach ten...śmierdzi...Normalnie jak na wycieczce z 15-sto latkami :) Zajawka była jednak na tyle duża, że Łukasz, Tomek, Marcin i Przemek postanowili się ścigać. Kinga też chciała, ale nie dała rady. Ja odpuściłem i słusznie w świetle tego co stało się potem...
Ruszyliśmy z Kingą w ślad za "naszymi" koksami i po kilku minutach i kilometrach byliśmy już nad zalewem.
Łukasz z Tomkiem wskoczyli w kąpielówki i...wskoczyli do wody.

Tak, to ja :)
Kąpiel chłopaków spowodowała bardzo zabawny przebieg wydarzeń...Po kąpieli Łukasz złapał spodenki i poszedł się przebrać. Kiedy wrócił, a poszedł Tomek, zasugerowaliśmy mu, że chyba pomylili spodenki, a że byli ubrani identycznie, w ten sam mały rozmiar ciuchów ( ;) ) było to jak najbardziej możliwe.
Kinga rozpoczęła podpuszczanie Pixona, ja podchwyciłem temat, a drugi Marcin pociągnął dalej.
Po chwili przerobiliśmy Łukasza i nie był już taki pewien, że ma na sobie dobre spodenki :D Z krzykiem "Tooomeeek!!!" pobiegł w krzaki do swojego wiernego giermka... Nie wiemy dokładnie co tam robili...ale po chwili wrócili zadowoleni ;) Chyba jednak zadowoleni z faktu, że podobno nie pomylili spodenek :)
Cała sytuacja zaaplikowała nam potężną dawkę śmiechu. Bolały nas policzki i brzuchy :)
Przemek dorzucił jeszcze swoje 3 grosze w postaci dość zabawnego hasła, które przez dłuższą chwilę nie schodziło nam z ust ;)
Czas niestety uciekał i trzeba było wracać. Przebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną do Wolborza.
W trakcie pedałowania miałem dość nieprzyjemną sytuację. Nie wiedzieć czemu, domniemam, że z osłabienia, zaczęła mi lecieć krew z nosa. Mało przyjemna sprawa, tym bardziej, że leciała jak woda z kranu. Krótki postój, zakorkowałem nos i ruszyliśmy w drogę. Było to o tyle dziwne, że czułem się naprawdę bardzo dobrze.
Już w Wolborzu, na trawce przed jakimś budynkiem miejskim zrobiliśmy sobie mały piknik. Niektórzy dzwonili do rodzicieli, inni po prostu odpoczywali ( ja :) )

Z Wolborza początkowo w promieniach zachodzącego słońca, a później już pod osłoną nocy wracaliśmy do domu.

Gdzieś na trasie Tomek z Marcinem odskoczyli od nas i pognali swoim tempem. Ja z Łukaszem odwieźliśmy Kingę do domu przy okazji wstępując do niej na herbatkę.
Przez chwilę mieliśmy plan nakręcić jeszcze parę km, ale odpuściliśmy, stwierdziliśmy, że już dość.
Podziękowaliśmy Kindze za gościnę i ruszyliśmy w kierunku na Zgierz. Łukasz się poświęcił i odwiózł mnie do...Helenówka ;] , a dalej pognałem sam.
W domu licznik pokazywał oszałamiające, jak dla mnie, 207km.
Kolejny rekord życiowy pobity i to przy okazji tak niesamowitej wycieczki! :)